niedziela, 25 października 2009

Opowieść o moim teatrze i o sztuce "Nasza klasa"

Od kilku lat mieszkam w małej wsi Bytonia. Jestem normalna, całkiem zwyczajna, mam wiele zainteresowań: czytam, fotografuję, uczę się i... kocham teatr. Tą ogromną miłością zaraził mnie mój wujek, który od dłuższego czasu zajmuje się pracą artystyczną.




Będąc u niego na wakacjach ubiegłego roku poczęłam przyglądać się próbom do przedstawień, czytałam wiele scenariuszy, które mi podsuwał i chodziłam na różne spektakle. To właśnie w tamtym czasie miałam okazję przyjrzeć się zupełnie innemu światu, dotknąć go i doświadczyć tutaj, w sercu.

Lato jednak nie trwało wiecznie, wakacje minęły bardzo szybko i wróciłam do domu, a bezpośredni kontakt z teatrem był już niemożliwy. Na początku było mi z tym źle, brakowało mi przyglądania się zupełnie innemu środowisku. Zostałam z daleka od beztroski wakacji i aktorstwa, ale z wyzwaniami nowego roku szkolnego, między innymi przygotowaniem do testów na koniec gimnazjum. Byłam pewna, że teatr zostanie tylko miłym wspomnieniem lata. Ku mojemu zaskoczeniu, wymieszanym z ogromną radością, tak się nie stało. Do naszej szkoły przyszedł list informujący o zbliżających się gminnych szrankach teatralnych i wtedy bez żadnych wątpliwości zapadła decyzja: jedziemy, staniemy do walki z innymi zespołami!

Od tamtego czasu żyłam tylko przygotowaniami do wielkiego starcia. Razem z przyjaciółką Dominiką zebrałyśmy osoby z klasy, chętne do wystąpienia na scenie, Nie było to trudne zadnienie. Okazało się, że nie tylko ja jestem wielką fanką teatru. By nie tracić czasu, "przejęłam pałeczkę" menedżera i zaraz następnego dnia wertowałam kolejne strony internetowe zawierające scenariusze spektakli dla młodzieży. Tutaj zaczęły się schody, żaden z wyszukanych tekstów nie odpowiadał jedenastoosobowej grupie. Był albo za długi, albo za krótki, albo przewyższał nasze możliwości scenograficzne. Aby utrzymać grupę przy sobie, wpadłam na pomysł, byśmy scenariusz napisali sami. I tu pojawił się kolejny problem: pisać, ale o czym? Wtedy przypomniałam sobie o wujku, u którego spędziłam wakacje. On na pewno nam pomoże - pomyślałam i chwyciłam za telefon. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- Część wujek, to ja, Klaudia. Słuchaj, mam problem: razem z klasą zgłosiliśmy się do szranków teatralnych, a nie mamy jeszcze scenariusza.

-Więc napiszcie go sami.

-Tak też na to wpadłam, ale o czym?

Zapadła bardzo długa cisza. Tak długa, że musiałam się upewnić, czy wujek tam jeszcze jest.

- Jesteś tam?

- Tak, myślę, myślę... Wiem, napiszcie, co się dzieje u was w klasie. Po prostu zrób opowieść o waszej klasie!

- Nasza klasa!

Te dwa proste słowa były "kluczem do sukcesu". Kolejnego dnia po lekcjach wszyscy razem usiedliśmy w bibliotece, wyjęliśmy papier, długopisy i scenariusz miał powstawać. Miał, ponieważ takie pisanie w grupie nie było dobrym pomysłem. Nie podobały mi się niektóre pomysły, a że byłam jakby odpowiedzialna za to wszystko, po kilku nieudanych próbach sklecenia pierwszej sceny, powiedziałam, że nie mają się o nic martwić, a scenariusz będzie gotowy na poniedziałek.

Zespół Costosso atrice z Bytoni.

Jak powiedziałam tak i zrobiłam. W piątek wieczorem usiadłam przy biurku i powtarzałam dwa słowa: nasza klasa, nasza klasa... Wzięłam zeszyt, długopis i zaczęłam pisać. Zdanie po zdaniu, pisałam jak "nakręcona", wiedziałam co, jak i gdzie. To było niesamowite. Wystarczyły dwa słowa, by powstał mój pierwszy scenariusz, sztuka pt."Nasza klasa", w zabawny sposób nawiązująca do znanego portalu. Jej pierwsze słowa brzmią:

"-Kto był dziś na naszej klasie? (...)"

Później my, koledzy, musimy pokonać wiele trudności i problemów wiążących się z przynależnością do społeczności klasowej, m.in. anoreksja - temat tabu, kompleks wydawałoby się nie do pokonania...

"(...)-Natalia, jest już 12, proszę zjedz z nami.

- Jak ty wyglądasz, jeszcze nabawisz się jakieś choroby.

- Przestańcie nic mi nie jest, po prostu nie jestem głodna.

- Tak ciągle nie jesteś głodna, nigdy z nami nie jesz, martwimy się o ciebie (...)"

Kolejnym zakrętem w życiu jednej z bohaterek jest niezdanie do następnej klasy, co wiązało się z wcześniejszym zajściem w ciążę...

"(...)-Nie zdałam, owszem, ale nie macie pojęcia dlaczego. Oceniacie, krytykujecie, ranicie, a tak naprawdę nic o mnie nie wiecie. Nie zdałam, bo...jestem w ciąży! (...)"

W jednej z końcowych scen przyjaciele stanęli przed największą jak dotąd próbą- samobójstwem koleżanki...

"(...)-Mój nieśmiertelny, jestem zbyt zmęczona by tu być (...)"

Scenariusz był gotowy, role przydzielone, więc przyszedł czas ciężkich prób, miesiące wczesnego wstawania, by zdążyć zrobić próbę jeszcze przed lekcjami. Między nami dochodziło wielokrotnie do spięć, trudno jest pracować jedenastu osobom razem nad przedstawieniem, gdzie każdy musiał dawać z siebie jak najwięcej i szlifować swój talent aktorski, bo nie zapominajmy = byliśmy i dalej jesteśmy tylko amatorami. Zostałam reżyserem sztuki, więc każdemu z osobna musiałam pomóc zbudować wyobrażenie o postaci, w która się wcielał.

Zadanie okazało się trudne, na próbach były czasem krzyki, kłótnie, a nawet łzy. Niektórzy mieli wszystkiego dość, chcieli odejść i wszystko zostawić, ale tkwiące z nas samozaparcie, chęć dotrwania do końca okazało się silniejsze. Droga do premiery naprawdę nie była łatwa i prosta jak mogłoby się wydawać. Przeszliśmy poważny kryzys, gdy wszyscy z naszej grupy Costosso atrice na dwa tygodnie przed pierwszym występem ciężko się rozchorowali. Większość z nas przykuta była do łóżka, gorączka dochodziła do 40 stopni, rekwizyty, scenografia, muzyka nie były dopięte na ostatni guzik, a próby zostały zawieszone. Wszystko to sprawiło, że nawet ja myślałam o poddaniu się, o rezygnacji z występu w zblewskim GOK-u. Jednak ogromny zapał w sercu mojej grupy zwyciężył nawet chorobę i z tak beznadziejnej sytuacji wyszliśmy obronną ręką.

3 kwiecień przyszedł niespodziewanie szybko. Autokar stał już pod szkołą, każdy w samotności powtarzał tekst swojej roli, torby z rekwizytami były ciężkie, a i tak mieliśmy wątpliwości co do swojej gotowości do występu. Takich emocji nie widzi się codziennie. Razem z moją przyjaciółką biegałyśmy w tę i z powrotem, co rusz upewniając się, czy wszystko jest gotowe, czy niczego nie przegapiłyśmy. Wsiadając do autokaru, podobnie jak wszyscy, cała się trzęsłam. Siedząc na miejscu analizowałam jeszcze każdy szczegół, a zazwyczaj kilkuminutowa droga do Zblewa ciągnęła się w nieskończoność.

Byliśmy na miejscu, Dominika swą szczęśliwą ręką wylosowała numerek, który oznaczał kolejność występu. "Jesteśmy pierwsi!"- krzyknęła. Emocje sięgały zenitu. Już tylko kilka minut dzieliło nas przed wejściem na scenę. Przygotowanie sceny, wszystkie rekwizyty na miejscu, jeszcze słowa otuchy do mojej grupy i start! Nie zdążyłam pomyśleć o zdenerwowaniu, o pomyłkach, a już staliśmy razem przygotowani do ukłonów końcowych. Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa, jak wtedy, gdy na koniec przytuliliśmy się wszyscy razem, a w tle słychać było burzę oklasków.

Spektakl ten wystawiliśmy również w Starogardzkim Centrum Kultury, ale jury, ku naszemu rozczarowaniu, nie zakwalifikowało nas do kolejnego etapu.

Sądzę jednak, że zaszliśmy bardzo daleko, a przygody, jaką przeżyliśmy z teatrem, nikt nam już nie odbierze. Serca nasze pozostaną pełne miłych wspomnień i refleksji, a chyba to w tym wszystkim jest tak naprawdę najważniejsze.

Klaudia Ciesielska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz