wtorek, 5 kwietnia 2005

Bobowo. Zbigniew Rompa

Zbigniew Rompa (67 l.). Znamy go z prasowych newsów o jego bokserskiej "stajni". Jak gdyby z dnia na dzień. Dzisiaj o Zbyszku inaczej - o jego życiu.



Zbyszek, to nie ma być o sporcie...
- Chcesz o życiu? No dobrze. "Wyklułem" się w Bobowie w 1937 r. Ojciec Konstanty (ur. w 1902 r.) pochodził z Zelgoszczy. W Bobowie miał warsztat stolarski. Pięknie śpiewał solo w kościele. Matka, Józefa z domu Graban (ur. w 1910 r.), pochodziła z Wdy. Mam siostrę Elżbietę. Brat Czesław zmarł w 1940 r. na zapalenie płuc.

To najstarsze zdjęcie wykonano w Bobowie?
- Tak. Przedstawia naszą rodzinę w 1939 r. na tle naszego domu, który stał przy uliczce otaczającej kościół. Stoją od lewej Czubkowie - mieli sklep masarski w Bobowie, brat ojca Władysław, sołtys Wdy, jego żona, starsza siostra matki Leokadia. Siedzą - moja babcia, chyba też Leokadia (ur. w 1885?), moja mama ze mną na kolanach, ojciec z synem Czesławem, druga siostra matki z Pieców z córką Renią i dzieci Czubków.

Chodziłeś do przedszkola?
- Najpierw do żłobka przy naszej uliczce, potem do przedszkola naprzeciw rozjazdu na Dąbrówkę, blisko dworca. Kiedy w pierwszy dzień zobaczyłem, że matka odchodzi, zacząłem płakać. Przedszkolanki przywiązały mnie do biurka i szczuły psem. Miałem z 5 lat. Pies się bawił, a ja się bałem. Chodziłem tam ze dwa lata.

Okupacja...
Ojciec w niemieckim wojsku prowadził warsztat stolarski. Poważnie zranił palce na krajżdze i długo był w izbie chorych. Ja od 1943 r. chodziłem do niemieckiej szkoły. Postrachem dla nas był niejaki Buzza. Bił bezlitośnie po twarzy. Kilka lat później podobnie kierownik Walentyn Łukaszewski. Potrafił walić sierpami, luzem, że aż siadałeś. Raz zrobiłem zejście. To go rozwścieczało jeszcze bardziej. Skarcił mnie podwójnie. Takie były metody wychowawcze. Ale nikt babci siekierą nie zabijał....

Po wojnie....
- W 1945 rok. Ze wschodu wkraczali obcy. Najpierw siedzieliśmy w piwnicy w Bobowie, potem przeszliśmy 6 km do Pączewa, do mamy siostry Marty Zwolickiej. Wrócił też ojciec. Jakże się cieszyliśmy. Rosjanie w Pączewie siedzieli ze dwa tygodnie. Grali na akordeonie, interesowały ich niewiasty. Ja powtarzałem I klasę, bo niemieckiej mi nie uznali. "Musiałeś być osioł, że w I klasie siedzisz" - tak sobie ze mnie żartowali. W 1947 r. wróciliśmy do Bobowa. Pamiętam niektórych nauczycieli. Moją wychowawczynią była matematyczka Piontkówna, piękna pani Sroczanka siadała na ławce, zakładając nogę na nogę. Uczyła też Gębiakówna. Po Łukaszewskim przyszedł Lange. Też "deklował" - lał jak skurczybyk. Chodziłem w Bobowie do V kl., do 1950 r. Potem przenieśliśmy się do Starogardu.

Dalsza opowieść - czytaj: http://www.kociewiacy.pl/modules.php?op=modload&name=News&file=article&sid=668
Na podstawie tygodnika Kociewiak - dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz