piątek, 29 kwietnia 2005

Starogardzkie Młyny

Obiektom po starogardzkich młynach grozi wielka dewastacja, grozi śmierć, a
szkoda, bo te piękne budynki mogłyby być wspaniała wizytówką Kociewia, wręcz
łączącą przeszłość z przyszłością
Przez kilka lat mieliśmy redakcję w Pałacu Wiecherta, niezwykłym budynku,
trochę takim owianym tajemnicą. Zorganizowaliśmy tam nawet koncert Oli Kiełb
- Stańczuk. Też niezwykły. Żadnej reklamy, a sala balowa była przepełniona.
21 marca. Świece, gitara, niezwykły głos Oli i piosenki o życiu. Do dzisiaj
mam jej kasetę z dedykacją, którą wtedy dostałem. Słucham jej nadal, dla
miłego nastroju. Wieczorem.
Wtedy ta sala była pełna po raz pierwszy od wielu lat. I po raz ostatni.
Pałac Wiecherta nie miał szczęścia. Próbował go uratować Mariusz Stylo. Już
był blisko zakończenia remontu. Niestety, śmierć wszystko wstrzymała. Po
upadku jego firmy, Dory-Eko, pałac został sprzedany osobie prywatnej z
Zakopanego. Od tego czasu cisza.

Zainteresowanie

Redakcja w pałacu "wymuszała" częstsze zainteresowanie samymi młynami, także
założonymi swego czasu przez Wiecherta. Zresztą już wcześniej kilka razy tam
byliśmy. Choćby w takim miejscu, gdzie robiono starogardzkie, słone
paluszki. Ale tam pachniało, a jakie one były i na ciepło dobre. Do dzisiaj
nie możemy pojąć, jak to się stało, że zaprzestano produkcji czegoś, co
wszystkim smakowało i co się przecież sprzedawało. Taka była wtedy polityka.
Jakby jakieś fatum wisiało nad młynami, które nazywały się wtedy Stamo.
Nieco później, już po prywatyzacji i sprzedaży Stamo Agrosowi, spółka
próbowała jeszcze walczyć o swoje miejsca na rynku. Jej ówczesny prezes
Kazimierz Skowroński starał się. Promocja ruszyła na sporą skalę - choćby
reklamy w gdańskim telewizji. No i pierwszy Ciemnogród. Wielka impreza w
Osieku na wiele tysięcy osób. A nad amfiteatrem stoisko Stamo. Ładne, młode
dziewczyny i Jan Trochowski (ówczesny szef od marketingu w firmie)
zachwalali wyroby Stamo jak tylko się dało. Też skutecznie, bo były dobre.
Te wszystkie mąki i to wszystko, co można było z nich zrobić.

I nagle koniec

Heroiczna to była walka o uratowanie czegoś, czego - już wtedy wielu o tym
wiedziało - uratować nie było można. Taki młyn w Starogardzie był belką w
oku dla wielkich. I trochę przestarzały technologicznie. W końcu, jeszcze w
latach dziewięćdziesiątych, nastąpił krach, upadłość. Ludzie stracili pracę,
maszyny ucichły, nadzieje na uratowanie wręcz umarły, co potwierdziły
następne lata. Tuż po zamknięciu Stamo, mogliśmy pochodzić po obiektach.
Pustych, bez ludzi, ale pełnych maszyn. Wspaniałych, starych, z początku
ubiegłego wieku. Zrobiły na nas wrażenie. Tak jak setki znalezionych wtedy
etykiet. To był jakby fragment gospodarczej przeszłości Starogardu. Ale
już tylko przeszłości.
Do firmy wszedł syndyk. I zapadła cisza. Na lata. Próbował sprzedać młyny w
całości, ale nikt ich nie chciał. Tylko cena z roku na rok spadała. Dzisiaj
cały obiekt, oczywiście już bez pałacu, można by kupić za jakieś półtora
miliona złotych, a może nawet taniej. A i tak nikt na razie nie chce. Nie do
wiary. Na razie, bo teraz wokół młynów znowu robi się ciekawie. Ta cena
staje się atrakcyjna dla ludzi z gotówką i pomysłami. I wyobraźnią. Dlaczego
nie dla miasta?

Stan dzisiejszy

Wydział Planowania i Urbanistyki Urzędu Miasta w Starogardzie od kilku lat
dokładnie, z detalami, fotografuje wszystkie zabytki w stolicy Kociewia.
Ostatnio pracownicom tego wydziału udało się wejść do młynów, co nie udaje
się dziennikarzom od lat. Dla nich są one niedostępne, jak i pałac
Wiecherta. Panie zrobiły kilkaset zdjęć. Dzięki Maryli Brzozowskiej i Annie
Muchowskiej mogliśmy odbyć więc swoistą i po latach kolejną podróż "do
wnętrza młynów". Jakże innego, takiego wypatroszonego. Oczyszczonego i
przez złomiarzy. Po wielkich maszynach ani śladu, zostały już tylko
instalacje i detale. Te obiekty są rozbierane od środka, tak samo, jak
dzieci patroszą pluszowe misie. Z uśmiechem na twarzy. Tylko z zewnątrz
jakoś wyglądają. Maryla Brzozowska mówi o tym wszystkim z przejęciem. Ona by
ten obiekt chciała uratować, my też... Dla miasta.

Miasto, obudź się

No właśnie. Co to za pieniądze dla miasta, te półtora miliona złotych,
którego roczny budżet wynosi prawie sto milionów? Sama działka i cegły są
może więcej warte. A możliwości zagospodarowania tych obiektów są
nieograniczone. Postanawiamy więc z Marylą Brzozowską utworzyć swoisty front
obronny - chcemy by ten obiekt stał się miejski, naprawdę za grosze. Nawet
gdyby przez pewien czas nic w nim nie robiono. Młyny czekały na kolejną
szansę tyle lat, mogą poczekać jeszcze trochę. A miałyby prawdziwego
gospodarza, który by o nie zadbał. Ile by to kosztowało w skali roku?
Tysiące? Dwa miejsca pracy dla stróżów? I tak by się opłacało, a to ostatni
taki obiekt w Starogardzie świadczący o bogatej historii miasta, który można
by zagospodarować "po swojemu". Miasto więc, obudź się i kup od syndyka
młyny.

Dzieło dla artystów

- Ja już widzę w tym miejscu szkołę artystyczną, także dla naszych dzieci -
zdradza Maryla Brzozowska. - Jakie mają one warunki w Starogardzkim Centrum
Kultury, gdzie Józek Olszynka dosłownie w piwnicy uczy je rysować i malować?
Gdzie młodzi ludzie mogą się nauczyć rękodzieła? Gdzie mogą się zapoznać z
technikami swoich przodków?
Dzisiaj nigdzie, a to miejsce pięknie by się nadawało na stworzenie takiej
szkoły. Zresztą nie tylko. Ona byłaby tylko jednym z elementów Kociewskiego
Centrum Kulturalnego - taką roboczą nazwę przyjmujemy. W jednym zespole
obiektów można by skupić miejsca pracy twórczej, galerie, sklepy z
rękodziełem. takie, jakie są choćby w oddalonej o tysiące kilometrów
ukraińskiej Odessie. Tam można kupić coś ukraińskiego, a spróbujcie w
Starogardzie...
- Pamiętam, miałam kiedyś gości z zagranicy - mówi Brzozowska. - Chciałam
dać im jakiś prezent, który by im kojarzył się bezpośrednio z Kociewiem.
Strój czy choćby bluzkę z haftem kociewskim, serwetki, jakiś drobiazg.
Nigdzie takich rzeczy nie można kupić. Dopiero coś udało mi się przez Muzeum
Ziemi Kociewskiej załatwić. Dziwna sytuacja.
Tak dbamy o to nasze Kociewie. A w takim centrum mógłby powstać sklep z
wszystkim, co raz do roku prezentuje SCK na wystawie twórców ludowych. Na co
dzień nie ma gdzie tego zobaczyć, kupić. Niby myślimy o rozwoju turystyki,
ale w sposób dziwaczny - od końca, myśląc, zabiegając o turystów, że oni i
tak mają dokąd przyjechać. Tylko po co - warto by zadać pytanie osobom z
urzędów od marketingu turystycznego.

Mnóstwo pomysłów

Oczywiście, swoista podróż po obiektach młynów, naprawdę dużych, nasuwa na
myśl setki pomysłów. Tam mogłaby znaleźć nową siedzibę nawet Miejska
Biblioteka Publiczna, jest miejsce na hotel, salę koncertową, centrum
konferencyjne, restaurację, nawet na supermieszkania dla bogatych z
artystyczną duszą. Już widzimy, jak rozbierane są te wszystkie dobudówki z
lat 60., jak odsłaniane są główne, stare budynki z czerwonej cegły i rusza
remont.
- Niestety, te obiekty w środku nie są w najlepszym stanie - zdradza
Brzozowska. - Pewnie stropy trzeba by rozebrać, ale mury są zdrowe. A
dzisiaj tak ratuje się zabytki w centrum miast. Ważne są przede wszystkim
mury, wygląd zewnętrzny. W środku można już zrobić wszystko.
Oczywiście z rozsądkiem. Przecież niektóre instalacje, metalowe elementy,
zaskakujące pomieszczenia wyłożone drewnem można by zachować. Przed remontem rozebrać, po - odnowione zamontować. Byłyby czymś niezwykłym - takim
łącznikiem między gospodarczą historią a współczesną nowoczesnością. A
dzięki rozbiórce tych klockowatych obiektów z czasów późnego Gomułki,
stworzyłoby się miejsce nawet na duży parking. Już z Anią Muchowską i Marylą
Brzozowską widzimy oczami wyobraźni ten obiekt za kilka lat. Chlubę
Starogardu, centrum życia kulturalnego i nie tylko. Tam zaprasza się
najważniejszych gości, tam się ich gości. Tam rozwija się nasza młodzież.
Tam dorośli się realizują. Tam można cuda zrobić i stworzyć dziesiątki
miejsc pracy, które niekoniecznie obciążałyby budżet miasta. Przy dobrej
organizacji takie miejsca mogą że prawie zarobić na siebie. Prawie, bo
pewnych obowiązków z miasta, jak prowadzenia biblioteki, co kosztuje, zdjąć
się nie da. Ale sporo powierzchni mogłoby na siebie rzeczywiście zarobić.

Przejść do historii

Opowiadamy o naszym pomyśle ważnej osobie. Tylko się uśmiecha. Jej zdaniem,
wydać milion na zakup to nie problem. Ale za co ten obiekt wyremontować?
Skąd wziąć te dziesięć, piętnaście milionów na renowację i wyposażenie.
- Na to miasta nie stać - stwierdza krótko, negując tym samym nasze
rozumowanie.
Krótkowzroczne te myślenie. Było stać na budowę hali miejskiej, jest stać na
renowację stadionu, na ciągłe remonty szkół, a nie stać na kupno i
uratowanie wspaniałego, zabytkowego obiektu? Jeszcze żywego fragmentu naszej
historii?
- Nawet nie patrząc na ten obiekt, miasto powinno być aktywnym graczem na
rynku nieruchomości - zauważa delikatnie Brzozowska. - Nie ma w tym nic
dziwnego. Burmistrz pewnego miasta zainwestował swego czasu - oczywiście za
zgodą rady - środki na giełdzie. Udało mu się zarobić, a za zarobione
pieniądze wybudował basen!
Oczywiście Maryla Brzozowska - opowiadając tę historię - wcale nie sugeruje,
że nasz prezydent powinien postępować podobnie, ale może...
Teraz już od nas - trochę odwagi by się przydało. Stanisław Karbowski,
kupując młyny i "reanimując je do nowego, innego życia", zapisałby swoją
złotą kartę w dziejach Starogardu. A kto by przecież nie chciał w tej sposób
przejść do historii.

A skąd te pieniądze?

- Na renowację tego typu obiektów środki można pozyskać z wielu zewnętrznych
źródeł - przekonuje architekt Brzozowska. Specjalnie dopiero tu zwracamy
uwagę na wykształcenie pani Maryli. Ona od lat interesuje się rewitalizacją
starych fragmentów miast. Marzy się jej taka rewitalizacja dla całego
starego miasta w Starogardzie, stąd trochę "nadgorliwie" panie z jej
wydziału fotografują to wszystko, co jest w jakiś sposób związane z naszą
przeszłością. Tą jej wymierną, fizyczną częścią, którą należy ratować.
Unia Europejska ma nawet specjalne programy wspierające tego typu działania.
Oczywiście należałoby dla młynów napisać dobry program i liczyć, że zostanie
zaakceptowany. Pewnie, że nawet najlepszy program jeszcze nie gwarantuje
przyznania środków, ale wydaje się, że spróbować warto. Koniecznie należy.
Polska (Warszawa, Gdańsk) także finansowo wspiera realizację takich
pomysłów. Mogłoby się więc okazać, że zyskalibyśmy tętniącą życiem wizytówkę
całego Kociewia za cenę kupna dzisiaj umierającego, zabytkowego obiektu.
Władzo, obudź się!
Jacek Legawski

Za tygodnikiem Kociewiak - piątkowy dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz