piątek, 4 sierpnia 2006

Ma być jak w westernie

Kiedy nie masz pomysłu na biznes, zapytaj przejezdnego, czego mu tu brakuje.

Otoczone drewnianym ogrodzeniem rondo. Wysokie konie. Basia przy nich wydaje się drobna i krucha. Jednak to ona rządzi. Nie batem. Kiedy robimy zdjęcia, między nią a zwierzętami widać niewidzialną grę emocji. Psie posłuszeństwo, ale też i fochy.

Basia Leszniewska dobrze zna psychologię koni. Po treningu siadamy na ławeczce. Dziewczyna opowiada o sobie. Jest magistrem psychologii klinicznej, robi doktorat. Temat: "Syndrom chronicznego zmęczenia". Ma "instruktora jazdy konnej", "pilota wycieczek zagranicznych", zna 5 języków. I uczy się zaocznie w Technikum Hodowli Koni w Bolesławowie. - Przyjechałam tam raz z dziećmi z Trójmiasta na obóz i poznałam instruktorkę Joannę Zwolińską - mówi. - Namawiała mnie na to technikum. "Dlaczego nie?" - pomyślałam - "Mam konie, a pod okiem fachowców mogę się więcej nauczyć".

Mieszka we Wrzeszczu, ale ostatnie lata po trzy, cztery dni w tygodniu przebywa poza domem. Pierwszego swojego konia trzymała w Gołębiewku. Teraz ma trzy, u Jacka Ciesielskiego na kwaterze w Bobowie.

Jak na kanapie

Skąd u mieszczanki - gdańszczanki takie zainteresowanie? - pytamy.

- Od dziecka mieszkałam na gdańskiej Starówce, ale jeździłam na wakacje na wieś pod Ornetę. Miałam 13 lat, kiedy wujek, weterynarz, posadził mnie na grzbiet konia. Czułam się jak na kanapie. I bardzo wysoko, choć to tylko ponad 1,60 m. Zupełnie inaczej widzi się świat. To przez ten ruch, bo przecież "kanapa" się przemieszcza. Na początku się bałam. Potem w Turcji jeździłam na wielbłądzie. Jest dużo wyżej, bo gdzieś 2,20 m.

Konie jak samochody

Jeździła w szkółkach trójmiejskich, ale uciekła. Nie podobało jej się podejście do koni. Ludzie wypożyczają je i oddają jak samochody. A jazda konna to także kontakt ze zwierzęciem. - Pokazali mi, jak przedmiotowo je traktować. Kiedyś spłoszył mi się koń. Bałam się, że spadnę i chwyciłam za siodło. Tego nie wolno robić, oberwałam pasem. I się przestraszaliśmy, ja i koń.

W Trójmieście i okolicach, gdzie szkółek liczących od 10 do 20 koni jest około dwadzieścia, to przede wszystkim biznes. Początkujący, kiedy koń chodzi na lonży, płacą za 15 minut około 30 zł, potem za godzinę (45-minutową) jazdy - 45 zł.

Klienci mają karnety i każdy koń, bez względu na stan zdrowia, musi swoje wychodzić. - Kiedyś jeździłam koniem, który okulał - opowiada Basia.

W stylu western

W Bobowie, u Jacka Ciesielskiego, Basia ma trzy konie - Lawę, Tequilę i Pioruna. Początkowo jeździła w stylu klasycznym, dostojnie, prosto. Jacek przekonał ją do stylu western, gdzie w szkoleniu wykorzystuje się naturalne, stadne instynkty konia. Chodzi o to, żeby konie zaakceptowały dominację człowieka jako przywódcy stada. Jacek pokazał jej, jak on szkoli. I że z koniem trzeba pracować na co dzień, aż do znużenia.

Nie ma bata

W stylu western od początku konia prowadzi się zupełnie inaczej niż w tych trójmiejskich szkółkach. - Nie zmuszamy do niczego batem. Na przykład jeśli koń jest nieposłuszny, to nie pozwalamy mu do siebie podejść, odwracamy się od niego. To jest kara. Sam skruszony podchodzi.

To przed chwila widzieliśmy. Koń przestał być posłuszny, zaczął galopować po kole. Basia pokazała, że nie jest zła, ale się od niego odwróciła udając obojętność. Wtedy podszedł do niej jak pies. To duża sztuka. Konie są płochliwe. Lawę Basia dostała "po przejściach". Nie pozwalała jej do siebie podejść przez kilka miesięcy. Długo i cierpliwie pracowała, by ją przekonać, że człowiek już nie zagraża.

Styl coraz popularniejszy

Sławek Witakowski, który siedzi z nami w kapeluszu, mówi, że w Polsce odbywają się nawet mistrzostwa Polski w stylu western rodeo. Owszem, to się wzięło z kultury amerykańskiej, choć przyszło do nas z Czech i Austrii. Ogólnie w tym wszystkim idzie o to, żeby nie paradować na koniu, a po prostu swobodnie się przejechać. Chodzi o luz, relaks. Ma być wesoło, miło, przyjemnie. - Na początku jeździliśmy sobie sami - mówi Sławek - ale potem znaleźli się pierwsi klienci. Teraz ci klienci płacą na koszty utrzymania koni i wykonują przy nich pracę. Są traktowani jak przyjaciele.

Kapelusz - parasol

Tak hobby może stać się sposobem na życie. Tu, w kwaterze w Bobowie, dla klientów układa się trasy od 2-dniowych po 2-tygodniowe. Jechać może najwięcej sześć osób przy dwóch prowadzących. - Myślimy nawet o wyjazdach nad morze - mówi Basia.

Oczywiście wszystko musi być jak w westernie. Siodło większe i wygodniejsze dla konia i jeźdźca. Western to także dający swobodę styl ubioru jeźdźca. To nie zwyczajny kapelusz - pokazuje Sławek. - Z twardej skóry, z dużym rondem, specjalnie wyprofilowany. Chroni przed uderzeniami gałęzi, przed deszczem, służy za parasol. Koszula musi być wygodna. Skórzane nogawki, które zakłada się na dżinsy, chronią przed błotem, gzami, urazami i zwiększają przyczepność do siodła. Buty powyżej kostki. Na westernach widać, jak kowboje śpią na ziemi. To nie fikcja. Skóra doskonale izoluje od zimna. Ten strój to nie fanfaronada. Tylko frędzle przy nogawkach służą jako ozdoby. Jeżeli mamy popas w ciągu dnia, podczas popołudniowej sjesty kładziemy siodło pod głowę i leżymy na trawie. Skóra ma dobry przepływ powietrza i dobry opór.

Tacy ci Amerykanie są zmyślni.

Co przy trasie

"Końskich" usług na wsi będzie coraz więcej. Ludzie chcą większych dawek emocji, a co za tym idzie, spartańskich warunków. Czego chcieliby po drodze? - Na trasie do Kołobrzegu stoi wielki wigwam z drewna, z paleniskiem, scenką dla zespołu muzycznego i miejscem do tańca. Dlaczego tu nie ma czegoś takiego? Żeby ludziom tutaj coś się chciało robić - surowo ocenia Basia. - Czasem nie trzeba wielkich pieniędzy, wystarczy dobry pomysł i chęć. I są unijne fundusze na taką działalność. Inna sprawa. Szukamy miejsc, by przenocować, my i konie. Wystarczy siano w stodole, żeby się przespać, a koniom zadaszenie. Jeśli gospodarz ma owies, to płacimy po 15 zł od konia. Takich miejsc nie ma. Na razie mamy samochód, który dowozi jedzenie.

Wsiąść na siodło

Westernowe konie to nie tylko rajdy. - Kiedyś byłam świadkiem, jak dziecko zobaczyło łaciatego konia i mówi: "O, jaki ładny cielak" - śmieje się Basia. - W związku z czym myślimy o organizowaniu tu westernady dla dzieci. Im potrzebny jest kontakt z przyrodą. Mają być zabawy indiańskie, pogonie, mały show, kiełbaski, ognisko.

Cóż, chyba najwyższy czas wsiąść na siodło.

Wysłany przez kociewiak opublikowano wtorek, 27 lipiec, 2004 - 11:08

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz