środa, 2 sierpnia 2006

Zainwestuj we wspólnika

We wsi stoi kompleks budynków. Napis na jednym z nich głosi, że to Dom Pogodnej Starości "Orzech". Niestety, obiekt nigdy jako DPS nie ruszył, ale za to ma burzliwa paroletnią historię - była tu szkoła, sklep, a teraz jeden wielki znak zapytania.
Dom jest dobrze odcięty wysokim ogrodzeniem od szosy na Majewo, przy którym stoi. Mamy szczęście. Na ogół - a byliśmy kilka razy - dzwonienie czy walenie w bramę było zajęciem bezproduktywnym. Tym razem przyjmuje nas Jadwiga Bougas - jedna ze współwłaścicielek Domu Złotej Jesieni Orzech. Siedzimy przy kawie. - Pomysł był przedni - mówi pani Jadwiga. - Kilku ludzi kupił gospodarstwo rolne i wpadło na pomysł urządzenia tu domu dla osób starszych.
- Konkretnie nawet dla kombatantów, Pomorskiego Okręgu Kombatantów. Czy obiekt nadaje się do pełnienia takiej funkcji?
- Z racji położenie nadaje się jako baza turystyczna i wypadowa do Trójmiasta, do Wdzydz, do Malborka, Pelplina, Osieka, Gniewu. A jeśli idzie o budynki, to prawie. Jest część administracyjna, w budynku naprzeciwko jest kuchnia i stołówka i jest część hotelowa. To wszystko było gotowe w momencie, kiedy ja przystąpiłam do spółki, a mianowicie przed dwoma laty w sierpniu - wrześniu 2002 roku. Było tak, jak jest w tej chwili.
- Wiec dlaczego to jeszcze nie ruszyło?
- Bo, z uwagi na to, że to miał być dom starców, trzeba było zamontować windę. Zewnętrzną, bo w środku nie ma miejsca. Powinno już dawno ruszyć. Zapłaciłam za 60-procentowy udział w spółce 40 tys. euro, potem w sumie 160 tysięcy euro. Częśc z tych pieniędzy miało iść na spłatę kredytów, część na windę i doposażenie obiektu, między innymi w sprzęt rehabilitacyjny i na wymianę dachu z eternitu. Mój wspólnik miał spłacić kredyt, który zaciągnął w bank, miało wystarczyć jeszcze na doinwestowanie.
Pieniądze miały być wpłacone na konto spółki jako pożyczka ode mnie na inwestycje i częściowo na spłatę kredytu, a większość na doinwestowanie. Chciałam, żeby to jak najszybciej ruszyło, żeby zaczęły zwracać się pieniądze. Na początku było, ale bardzo krótko, było cudownie. Mówiono mi (od 25 lat nie mieszkam w Polsce), że absolutnie nie będzie problemów z klientami, bo takich placówek jest mało.
- A potem?
- Nie znałam wspólnika. On koniecznie szukał wspólnika i chciał kogoś, kto za 40 tys. euro wejdzie w spółkę. Mój brat się o tym dowiedział. Mój brat był prezesem, miał to tutaj uruchomić. Wpłaciłam w Banku Zachodnim na jego konto. Wtedy euro szło w górę i on chciał przetrzymać, i sprzedać w najlepszym momencie.
- I dzisiaj pieniędzy nie ma? Procesuje się pani?
- Nigdy się z nikim się nie procesowałam. Wyobrażałam sobie, że to, że ja przywożę pieniądze, i to że oni widzieli w banku, że przy nich wyjmowałam teczki, to mi się wydawało, że ja mam świadków, że to się dzieje w banku, to mi nic nie grozili. Ale stało się jak stało. To się zdarza na całym świecie.
Myślałam też, że dla ludzie sprawa będzie oczywista: ja mam wyciągi z mojego konta, a tutejszy bank w Skórczu wie, że on ma same długi. Specjalnie się nie bałam oszustwa, gdyż mój brat był prezesem spółki, i liczyłam, że zawsze po otwarciu domu te pieniądze odzyskam.
- Na co poszły pani pieniądze?
- Wspólnik budował druga willę na południu Polski, ale na kogoś innego. I kupił sobie samochód, ale na córkę. Miał być kupiony na potrzeby domu. On tak działał, że nie ma nic swojego.
- I teraz pani została z długami wspólnika i z Orzechem?
- Mało tego, że mnie oszukał. Ukradł też windę, która jest kupiona za kredyt bankowy. Wziął moje 150 tys. euro i ukradł windę, a ja zostałam z jego długami do spłacania. Widna była zainstalowana od kwietnia 2003 r. za 300 tys. zł.
Za te pieniądze kupił częściowo nowe meble. W niektórych pokojach były, ale już ich nie ma.
Poprzedniego wspólnika również oszukał. To miało być dla kombatantów. Ja nawet poczyniłam w Berlinie odpowiednie kroki, nawiązałam nawet kontakt z szefem kombatantów brytyjskich. Miało być spotkanie, ale sobie pomyślałam, że jak ja zwerbuje ludzi, a tu jeszcze nie jest gotowe, to ci ludzie już są straceni.
- Co dalej?
- Szukamy kogoś, żeby to sprzedać. Sam obiekt jest wyceniony za 1 mln zł. Sam obiekt jest wyceniony na 1 mln zł. Rzeczoznawca wycenił na więcej. Jest jeszcze duży sad orzechowy. Najchętniej bym sprzedała spółce za półtora miliona, bo jeżeli kupi spółka, to to pół miliona może odjąć od podatku. Poza tym kosztuje likwidacja spółki.
- Półtora miliona? Jest to tyle warte?
- Tu jest miejsc na 32 osoby, z tym że byłaby możliwość powiększenia dla 40 osób. Miało być jeszcze 8 dodatkowych apartamentów. Jest 15 pokoi, każdy pokój z łazienką z prysznicem, natryski, umywalka, są wszędzie instalacje...
Ja to robiłam dla pieniędzy. Jemu się udało, a mnie nie.
- A nie ma innego wyjścia? Przecież to ładny hotel?
- Jeżeli uda nam się wynająć, to oczywiście pozostaniemy właścicielami i wtedy ja go wykluczę ze spółki.
- Co można by zrobić?
- Można by tu zakwaterować dzieci białoruskie pochodzenia polskiego na jakies kolonie, zimowiska. Dla dzieci czy dla osób pełnosprawnych może być. Albo jako bazę turystyczną. Niedaleko ma być zjazd w Kopytkowie.
W momencie jak ja wchodziłam do spółki, było warte 2 mln zł.
W ogromym sadzie rosną orzechy barcelońskie.

Wysłany przez kociewiak opublikowano wtorek, 24 sierpień, 2004 - 14:17

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz