środa, 30 sierpnia 2006

W pułapce

Do tego miejsca trafiłem przypadkiem, jeżeli w ogóle istnieją przypadki. Od razu po zaparkowaniu wozu ogarnęło mnie przeczucie, że będą problemy jakie ma opona z kawałkiem przyklejonej smoły.

Poszedłem kawałek do ogromnej gotyckiej katedry o halowej konstrukcji, zupełnie nie pasującej do skarłowaciałego miasteczka, by zapytać, gdzie jedzie się na Kiejsuny (w tamtych stronach co druga miejscowość ma taką końcówkę). Człowiek prowadzący rower rzekł: - E,e,e... na prawo, potem w lewo, tam jest zakręt... No nie, lepiej mnie nie słuchać, bo wie pan, ja mam coś z głową. Przynajmniej uczciwie postawił sprawę. Postanowiłem zwiedzić katedrę, ale ogromna klamka nie dała się ugiąć. W cieniu portalu stała starsza pani w czerni. - Zamknięte - powiedziała, widząc moją szamotaninę z klamką. - Księdza i innych zabrali, bo, okazało się, pedofile. Tfu... Nazbierało mi się już tyle grzechów i komu będę się spowiadać? Zbyłem to milczeniem. Pustą ulicą doszedłem do rynku. Przed jakimś domem stała policyjna suka, wokół której zrobiło się maleńkie zgromadzenie. - To nie pierwszy raz. Ten wyrodny ojciec katuje swoje dziecko po każdym piwie - komentował ktoś po cichu, kiedy policja wyprowadzała typka. Zauważyłem, że na trzecim piętrze sąsiedniej kamienicy jakaś wyrodna matka trzymała za balustradą balkonu dziecko. Zwróciłem na to uwagę jednego z policjantów, ale on machnął tylko ręką i ryknął śmiechem: - Ona zawsze tak trzepie dziecko... No cóż, co się będę mieszał w prywatne sprawy. Podszedłem do ratusza, gdzie na ławeczce siedział jakiś poważnie wyglądający starszy pan i obgryzał kawał kości. - Ufff, wreszcie go pogryzłem - rzucił. - Kogo? - Mojego jamnika... Napisali już o tym w "Fakcie". Wie pan, kandyduję na burmistrza i nie wypada mieć jamnika. Bulteriera, doga, to może tak, ale jamnika? A ten gość będzie moim kontrkandydatem - wskazał na przemykającego pod arkadami drobnego człowieczka z workiem na plecach. - Nie ma pojęcia, co to znaczy rządzić. Poza tym to esbek, proszę pana, a udaje prawo i sprawiedliwość. Podszedłem do człowieczka i zapytałem, jak się stąd wyjeżdża. Bez słowa postawił worek, który, co zobaczyłem z bliska, cały drgał, włożył do niego kij i zaczął nim gmerać. - Jak się nie zamiesza, to pogryzą plecy - rzekł. - A po zamieszaniu przez jakiś czas będą gryźć siebie. I o to chodzi. To jest istota sprawowania władzy, napuszczać jednych na drugich i mówić o pojednaniu! Ktoś szarpnął mnie z tyłu. Dziadyga w moro z zamazanym medalem. - Ja pana znam! - wydyszał - Pan był w Waffen SS i miał pan dziadka w Wehrmachcie. Miasteczko wariatów - pomyślałem i wszedłem do UM. - Czego? - zapytała recepcjonistka. - Ja z burmistrzem albo z sekretarzem. - Proszę pana, burmistrz zamknął się z sekretarką, a sekretarz wyjechał w delegację do zaprzyjaźnionego miasta w Bangladeszu - wyjaśniła zdegustowana, że nie wiem o czymś tak oczywistym. - Może troszkę chrzczonego albo białoruskiego paliwka? - wychrypiał z bramy handlarz. Nagle zwinęła go brygada antyterrorystyczna. - Tfu, sami złodzieje, mafia - splunął jakiś przechodzień. Poczułem duszności. Niby puste miasteczko, a tyle się dzieje. O, jest - CIT, Centrum Informacji Turystycznej. Odetchnąłem. - Psze pani, jak stąd wyjechać? Spojrzała na mnie jakoś dziwnie. Po chwili dała mi rysunek. - Pojedzie pan tu, i tu, o i tu, a potem tu, skręci pan tu i... Wypadałem, wsiadłem do auta i pojechałem jak mówiła: "tu, i tu, o i tu, a potem tu, skręci pan tu i...". I zatrzymałem się przed... budynkiem CIT. - Nie zdążyłam panu powiedzieć - rzekła kobieta z CIT. - Sytuacja jest, proszę pana bez wyjścia, a raczej bez wyjazdu. Nie połączyli autostrad. Przykro mi bardzo. I proszę postawić krzyżyk na tej karteczce wyborczej, bo to pana święty obowiązek. I niech pan zapomni o ucieczce do Irlandii. Jest pan przecież patriotą, no nie? Wziąłem machinalnie, popatrzyłem, postawiłem krzyżyk (mój kandydat nigdy nie wygrywa, ale to nie ma znaczenia). Wypadłem z CIT. Brukiem szła jakaś dziewczyna ględząc do siebie jak zabawka: - Dlaczego ja taka jestem? Bo tak już musi być. Dlaczego ja taka... Bo tak... Na biało-czerwonej bluzie miała napis POLSKA.
Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz