piątek, 1 kwietnia 2005

Opowieści o Skórczu i jego mieszkańcach

Jak Longin Recki ze Skórcza wbrew obawom ojca muzykowaniem zapewniał byt rodzinie i zwiedził Europę


Mam dzisiaj pisać o losach ciekawego człowieka, obywatela miasta Skórcza, muzyka z powołania i zamiłowania, którego kochający ojciec chciał wykierować na radiomechanika. Na szczęście się nie udało - talent zwyciężył. Paweł Longin Recki został muzykiem i to nie byle jakim. Grał w słynnej orkiestrze Debicha w Filharmonii Pomorskiej. Kusił go jednak daleki świat, wówczas szczelnie przed młodymi zamknięty "żelazną kurtyną". I dlatego wybrał jedyną drogę - trudną, wymagającą psychicznej odporności - pracę w orkiestrze cyrkowej.

Zaczynał od cyrku "Wisła". Cyrk otwierał drogę na zagraniczne wojaże. W pewnym szwajcarskim piśmie z dnia 10 lipca 1967 r. (35. rok istnienia) o tej orkiestrze Polskiego Państwowego Cyrku recenzent pisze tak - "Setki mieszkańców Zurichu tłoczyło się, by ją usłyszeć i obejrzeć... Wszystkich 12 muzyków i jej kapelmistrz (dyrygent) Władysław Piekarski studiowali w Konserwatorium Warszawskim. Grają zgodnie z duchem współczesnej muzyki - swobodnie, jednak w stylu dostosowanym do potrzeb cyrku. Za swoje pierwsze gaże kupili w Szwajcarii instrumenty". Na zakończenie artykułu autor przytacza wypowiedź wybranych przypadkowo słuchaczy, które tu przytoczę w dosłownym tłumaczeniu - "...to jest orkiestra cyrkowa? Myślałem, że znajduję się na sali koncertowej... Polacy? Nie do wiary! Myślałem, że to Amerykanie... Jeżeli tak grają w Polsce orkiestry cyrkowe, to muszę zlikwidować (zrewidować) moje poglądy na ten kraj... Muzykalni, wrażliwi, krótko mówiąc - wspaniali."

Nim opowiem o losach Pawła Reckiego, podam trochę wiadomości o jego rodzinie. Dalej będę go nazywać Longinem, tak jak go wszyscy znają.
Reccy pochodzą z Osieka - co najmniej od sześciu pokoleń. Tam, na cmentarzu, spoczywa jego pradziad i dziad, urodził się jego ojciec. Dziadek Longin miał 13 dzieci. Ostatnie były bliźnięta - jedno zmarło, dwunastka się wychowała - pięć dziewcząt i siedmiu chłopców. Dziadek wcześniej pożegnał się z tym światem, babka dożyła 98 lat. Córki wszystkie powychodziły za mąż (w tym dwie za braci Tubajskich - szewców ze Skórcza - jedna Klara jeszcze żyje. Chłopcy pożenili się (tylko jeden został kawalerem), wykształcili w różnych zawodach (rymarz, kupiec, tapicer, dwóch rzeźników, gospodarz rolny). Jeden osiedlił się w Grójcu. Obecnie sołtysem w Osieku jest pani Główczewska - urodzona Recka - matka dorosłych dzieci i babka gospodarująca na odziedziczonej ojcowiźnie. Ludzie mają zaufanie do swojej pani sołtys. Ojcem bohatera dzisiejszej opowieści był rzeźnik - zmarł w 1977 r. Z matką, Marią, pochodzącą z okolic Bydgoszczy, zawarł związek małżeński jeszcze przed wojną. Panna była przystojna, niebiedna, pracowita, uczciwa, wychowana w katolickich zasadach.

Małżeństwo materialnie dobrze sobie radziło. Niestety nadszedł koszmar wojny. Pan Władysław został powołany do wojska. Pozostawił żonę w ciąży. Ona i cała rodzina została przesiedlona do Generalnej Guberni w okolice Warszawy i pozostawiona sama sobie. Przy urodzinach syna ojca nie było. Dobrze tylko, że matka wiedziała, gdzie jest i jak żyje. Ciężkie losy oszczędziły nawet pożaru domu, w którym mieszkali. Na szczęście wyszli żywi. Po wojnie rodzina wróciła do Skórcza. Pan

Władysław przez pewien okres prowadził prywatny sklep rzeźnicki, który - tak jak wszystkie - uległ likwidacji. Zatrudnił się potem w Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska (GS), gdzie pracował do końca. Główną troską było zapewnienie przyzwoitego bytu żonie i synowi. Z czasem udało mu się wybudować dom. Pani Recka też dbała o ten dom, jak dobra żona, matka i gospodyni. Miała też dobre serce dla innych - głównie dla dzieci po sąsiedztwie, gdy zaszła tego potrzeba. A w ogrodzie, jak i we wszystkich pokojach, hodowała kwiaty, gdzie tylko znalazły się wolne przestrzenie - najróżniejsze, te najprostsze i te wymyślne, bardzo wymagające. Odwdzięczały jej się pięknem kształtu, barwy, zielenią liści - głównie róże rosnące przed domem, ale też nie tylko one. Zawsze coś kwitło, począwszy od przebiśniegów, poprzez narcyzy, tulipany, aż po astry i późniejsze marcinki. Longin rósł w atmosferze domowego ładu i spokoju, kochany, ale nie rozpieszczany przez rodziców. Od dzieciństwa pokochał muzykę, tę, która była mu bliska, która przemawiała do chłopca, którą rozumiał. Dźwięki ciągnęły go do siebie nieodpartą siłą. Ojciec miał akordeon, ale dla słabego chłopca za duży. Trudno mu było go udźwignąć i rozciągnąć. Dostał więc w prezencie mniejszy, odpowiedni dla siebie. Pierwsze lekcje na tym instrumencie udzielał mu pan Grabowski - listonosz zamieszkały na Nowym Świecie. Miał, jak to się mówi, szczęśliwą rękę do muzyków. Jego dwaj synowie grali w lokalach na Wybrzeżu. Paweł Kreja w Filharmonii Bydgoskiej, a Edward Piórek w orkiestrze wojskowej.

Po skończeniu podstawówki pan Władysław poradził synowi, by obrał zawód radiomechanika, "bo z muzyki na chleb trudno zarobić, a dla przyjemności grać można zawsze". Longin posłuchał i przez dwa lata był uczniem szkoły średniej o tym kierunku w Bydgoszczy. Nie dawało mu to zadowolenia. Ciągle myślał o muzyce, marzył o nauce w Liceum Muzycznym. To nie było łatwe. Ale - dla chcącego nic trudnego. Longin zapisał się do ogniska muzycznego. Jako główny instrument po głębokim namyśle wybrał puzon. W liceum kłopot sprawiały ćwiczenia, które przeszkadzały innym kolegom. Należało szukać innego rozwiązania. Podczas nauki spotykał uczni z orkiestry wojskowej (elewi). Po namyśle zdecydował się na ochotniczą służbę wojskową - dwa lata wcześniej, a później dwa lata służby zasadniczej w Orkiestrze Pomorskiego Okręgu Wojskowego - razem cztery lata. Wspomina je bardzo dobrze, głównie dlatego, że mógł grać ile tylko dusza zapragnie i nikomu to nie przeszkadzało. Mimo że zdał egzamin podoficerski, na zawodowca pójść nie chciał i pierwszą pracę dostał w Cyrku "Wisła". Z czasem dawało to możliwość wyjazdów zagranicznych i lepsze zarobki.

W sumie w orkiestrach cyrkowych przepracował 31 lat i na emeryturę poszedł w roku 1990 roku. Wierzyć się nie chce, wygląda tak młodo, zdrowo, jest pełen energii, planów na przyszłość. Za panem Longinem podam, gdzie i jak długo grał. Cyrki polskie: Wisła, Arena, Cyrk Wielki Zagraniczny, od 1967 roku Cyrk Knie w Szwajcarii - 11 sezonów, Beneweis w Danii i Szwecji - 3 sezony, Cyrk Buchrolano w Niemczech - 2 sezony, Cyrk Americanno we Włoszech, Francji i Sardynii przez 3 lata, Cyrk Crone w Niemczech, Cyrk Aldhof Jacobi w Austrii przez sezon. Brał też udział w Festiwalu Cyrków w Monte Carlo (żyła jeszcze Grace Kelly - był zachwycony jej wdziękiem i urodą) oraz w San Marino.

Skąd widać, że Europę zwiedził pan Longin dokładnie. Ani Debich, ani praca w Filharmonii takich możliwości nie dawała. Dostać się do takiej orkiestry, która często wyjeżdżała za granicę, nie było łatwo. Piętrzyły się przeszkody. Należało być bardzo dobrym w opanowaniu instrumentu. Ostatecznie decydował konkurent. Później grało się często w składach międzynarodowych, np. z Węgrami 10% dewizowego zarobku przekazywało się do kraju, ale i tak w stosunku do tego, co można uzyskać na miejscu, były to sumy wysokie. Cyrki zapewniały noclegi w barakowozach oraz podstawowe utrzymanie. W owym czasie tzw. Zachód stanowił początkowo niesamowity szok. Poziom życia, swoboda, kultura materialna, obyczaje - obfitość wszelkiego rodzaju towarów oraz ich dostępność dla przeciętnego obywatela - to wszystko dziwiło. Piękno przyrody, zabytki architektury, dzieła sztuki. To wszystko sprawiało niezapomniane wrażenia. Były też i tragedie. We Włoszech (cyrk Americanno) artysta spadł z 5-metrowej wysokości na arenę, bo pękł drążek. Szczęśliwie przeżył. W cyrku Knie w Szwajcarii 10-letnia dziewczynka została rozszarpana przez tygrysa, który uwolnił się z klatki. To był wstrząs dla wszystkich.

Taki tryb życia miał jedną wadę - nie sprzyjał w założeniu rodziny. Mimo to pan Longin się ożenił, choć późno - w wieku 28 lat i ma jedną córkę, obecnie uczennicę LO. Żartowaliśmy: jeden syn, jedna żona, jedna córka. Mało - chciałby się mieć brata lub siostrę. Teraz jest od 9 lat na emeryturze. Wbrew proroctwom ojca muzykowaniem zapewnił rodzinie dostani byt i o przyszłość martwić się nie musi. Co ma - zdobył ciężką, uczciwą pracą. Obecnie też nie leniuchuje i gra dalej. Prowadzi orkiestrę Ochotniczej Straży Pożarnej w Skórczu, szkoli młodych adeptów muzyki na różnych instrumentach - bezpłatnie. Na przeglądzie orkiestr OSP w Starogardzie zajęli niezłe V miejsce. Są utalentowani i zdolni, ale brak im wytrwałości i cierpliwości. Muzyka wymaga systematycznych ćwiczeń. Sam gra na kilku instrumentach (akordeon, organy). Pracuje od 2 lat w Zarządzie Akcji Katolickiej, działając dla dobra parafii i Kościoła.

Pan Longin dzieli czas między matkę w Skórczu i rodzinę w Bydgoszczy. Stara się jak najlepiej wywiązywać ze swoich obowiązków. Nie zaniedbuje też muzyki. Jest skromny, bezpośredni, naturalny. Nie chwali się swoimi osiągnięciami, choć miałby czym. Ceni ludzi za to, czym są, a nie co posiadają.
Uważa, że życie spełniło jego marzenia, bo grał w dobrych orkiestrach i robi to, co lubi, a zdradzę też tajemnicę - zbiera stare zegary!



Dlaczego lubię Skórcz

Miasto Skórcz liczy sobie 3111 obywateli. Państwo Watykan - 1000, z tego 400 ma stałe paszporty. Powierzchnia jego wynosi 0,44 km2. Różnica jest zaś taka, że mało kto wie o istnieniu Skórcza, który figuruje tylko na bardzo szczegółowych mapach i mało kto nie wie o istnieniu państwa watykańskiego. Co je z sobą łączy? Państwem polskim rządzą Polacy, państwem watykańskim Polak - Papież Jan Paweł II, który jako następca św. Piotra i głowa kościoła katolickiego w świecie nie zapomina o swojej ziemskiej ojczyźnie, dając temu niejednokrotnie wyraz. W tym roku przyjedzie do nas. Będzie w pobliżu Piotr Tyborski - rzeźbiarz ze Skórcza, absolwent szkoły Kenara z Zakopanego i Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Rzeźbi w drewnie na jego przyjazd trzy postacie, które mają zdobić ołtarz na stadionie w Sopocie, gdzie zostanie odprawiona msza święta papieska. Piotr był uczniem autora projektu ołtarza, a teraz jest jednym z wykonawców. Po wizycie rzeźby mają wrócić do kościoła w Skórczu i stanowić piękną pamiątkę.

Piotr poprzez naukę zawodu stolarskiego (tak jak ojciec) rzeźbił dla przyjemności, później dowiedział się o słynnej szkole w Zakopanem. Zdał egzamin konkursowy, pojechał, skończył. Już wtedy wyróżniał się oryginalnością koncepcji. Po egzaminie trafił do Akademii Sztuk Pięknych, skończył. Miał wystawy w kraju i za granicą, był w Niemczech, Francji. O rzeźbie mówi chętnie i zapałem, o sobie mówi niechętnie, a tak bardzo chciałabym więcej napisać o jego rodzinie i jego drodze do sztuki.
Moje życie upłynęło między Wilnem a Skórczem, gdzie mieszkam 46 lat. Za wyjątkiem najstarszej córki moje wszystkie dzieci urodziły się na Kociewiu. Wykarmiłam i wychowałam te piękne panie. Nawet żyjące w zamorskich krajach wracają, gdy tylko mogą, do swojej Ojczyzny, do Skórcza, bo tu jest ich dom, ich "korzenie".

Pierwszy widok miasteczka wcale mnie nie zachwycił. To było wcześnie rano, jesień i mgła. Wydawało mi się nudne, położone w zagłębieniu. Dopiero z czasem zaczęłam dostrzegać jego walory, specyficzny charakter, to coś, co przyciąga. I nawet gdy wędruje się w daleki świat, chętnie do Skórcza się wraca z wizytą lub nawet na stałe. Znam przypadek, gdy młody człowiek chce wrócić, by tu w kościele wziąć ślub, ochrzcić dziecko zrodzone na obczyźnie.

Nie chcę tu pisać o sławnej historii Skórcza, choć aż pióro swędzi, by wspomnieć jak to Krzyżacy w 1457 roku gęsto padali trupem w bitwie pod Bulwarkiem (50 poległych i 30 wziętych do niewoli). Zastępowałam kiedyś polonistkę na lekcji tzw. "Klopsakademii". Prosiłam dziewczęta, by napisały co wiedzą o Skórczu. Dostałam m.in. taką wypowiedź - "To było pod Bulwarkiem. Krzyżaki uciekali. Trupy padali jak muchi. Krew się lała strumieniami. Nasi gnali ich aż do Gniewa. Cześć Wojsku Polskiemu. Tak się skończyła moja krótka opowieść p. T. Krzyżaki".
Zachowuję autentyczną pisownię. Spotykam autorkę wypowiedzi. Jest już babcią. Nie wie, że tak mi utkwiła w pamięci.

W 1907 roku odbył się długi strajk szkolny w obronie języka polskiego. Działały też partyzantka i Gryf Pomorski. To wszystko zostało opisane przez innych i dokładnie. Myślę tylko o tym, że dziś w Skórczu żyć można godnie i wygodnie, znajdując wszystko co jest człowiekowi potrzebne dla ducha i ciała. Zajmijmy się najpierw ową stroną duchową - jest parafia z XIV-wiecznym kościołem, plebania. Jest mądry, dobry ksiądz proboszcz, umiejący trafić ludziom do serca i rozumu. Jest młody, pełen zapału wikary. Rozwija się bujnie życie religijne - Rada Parafialna, działalność Caritasu, no i "Tygodnik Parafialny" stanowiący swego rodzaju curiosum, bo przetrwał różne świeckie wydawnictwa, np. "Tu i Teraz", "Szpak" i rozwija się, ma wiernych czytelników, pełni funkcję łącznika oraz informatora - nawet w sporcie i reklamie. Redakcja i autorzy pracują za "Bóg zapłać".

Szkolnictwo. Nie ma żłobka. Maluchom najlepiej przy mamie. Jest dobre przedszkole, zbiorcza szkoła podstawowa, która aż pęka w szwach, dalej Zespół Szkół Rolniczych, Punkt Konsultacyjny Akademii Rolniczej w Szczecinie (kierunek agrobiznesu). Młody człowiek może więc otrzymać pełne wykształcenie na miejscu, nawet magisterskie, nie wykosztowując się zbytnio. Pod tym szyldem kryje się jeszcze Liceum Ogólnokształcące, Technikum i Liceum Agrobiznesu, Liceum Ekonomiczne - wachlarz szeroki. Jest w czym wybierać. Kadra z wyższym wykształceniem pracuje głównie w szkolnictwie - razem 52 osoby. Oprócz tego mamy jednego doktora (ksiądz proboszcz). Naliczyłam ze 20 osób, w tym 4 lekarzy, 5 rolników (!), reszta to inne zawody, emeryci. Może jest i więcej, ale nie wiem. Myślę, że ta liczba prędko będzie rosła.

Moje córki, synowe rodzą w szpitalu, a mnie jest szkoda tych wiejskich porodówek. wspominam je z rozczuleniem i sentymentem. Teraz nie chodzę do ośrodka, leczę się prywatnie. To, co czytam w prasie i słyszę, odstręcza od tzw. opieki zdrowotnej. Handel i usługi.

Co można kupić w Skórczu? Wszystko, co potrzeba. Sklepów od groma - do koloru, do wyboru, byle tylko było za co! Nie mogę ich wszystkich wyliczyć, bo niektóre nie mają telefonów i ciągle powstają nowe. Najliczniejsze są spożywcze, później z artykułami przemysłowymi, księgarnie, kwiaciarnie, dwa składy opałowe, stacja paliw, 3 hurtownie, 2 apteki. Raz na tydzień, w sobotę, jest rynek - przy ulicy Parkowej. Gdy zgłodniejemy po zakupach, można pożywić się w barze "Skrzat" albo w "Kąciku", czyli popularnie "U Zośki". Na wielkie imprezy jest kawiarnia - restauracja "Pod Wieżą". Tam odbywają się zjazdy, wesela, stypy itp., a w karnawale zabawy. Ciekawostka - dawniej była to remiza, dziś gasi pragnienie Ochotniczej Straży Pożarnej. Jeżeli zepsuje się auto, korzystamy z autoholowania P. Klinowskiego. Cieknie dach? Są dwaj dekarze - blacharze. Można wydrukować w EKARCIE zaproszenie na ślub, afisz, zawiadomienie, gazetkę, reklamę. Fotograf pan Tymiński wykonuje zdjęcia, również usługi wideo, tak jak kiedyś jego ojciec. Swoje usługi ofiarowuje aż 3 instalatorów elektrycznych i tyluż wodno - kanalizacyjnych, ale za to tylko jeden kominiarz, jeden krawiec, jeden pośrednik nieruchomości, jeden prawnik, jedna modniarka i jeden inseminator. Ale 12 osób świadczy usługi transportowe, a 6 murarskie, 4 malarskie (jest więcej, bez telefonu), jest naprawa telewizorów, fryzjer, zegarmistrz. Spora biblioteka z czytelnią oferuje ciekawe książki oraz organizuje imprezy dla dzieci i młodzieży. Współzawodniczy Dom Kultury, organizując ciekawe spędzanie czasu. W razie potrzeby pieniądze pożyczy miejscowy Bank Spółdzielczy. Zakłady przemysłowe. Stary młyn przy ul. Parkowej - dawna własność Fiedrichów, dawniej wodny, Zakład Przetwórstwa Owocowo - Warzywnego ERYXA (dawniej "Las"), tartak, wytwórnia wód gazowanych, Drew-Pol (Puchała), Gdański Przemysł Drzewny, "Kotły co. Termo 2000", Spółdzielnia Meblarska "Fast", spółka metalowa "Starmex", "Iglotex" - zakład pracy chronionej, produkujący różnego rodzaju mrożonki. Jego właściciel zaczynał od budki z lodami. Ojciec był pracownikiem jedynego przez długi czas rzeźnickiego sklepu w Skórczu. Rachował błyskawicznie niczym komputer. Ożenił się z miłą i ładną absolwentką naszej szkoły. Pamiętam, jak byli zakochani! Prawie go nie znam, ale kiedyś w stanie wojennym, gdy byłam dawno emerytką, przywiózł mi parę kilo wędzonej kiełbasy własnego wyrobu po urzędowych cenach, co zachowuję do dziś w pamięci, choć sama nie wiem, co go to tego skłoniło.
Na straży porządku stoi posterunek policji. Gospodarzem sprawnie działającym całego terenu jest Urząd Miejski. O łączność dba Urząd Pocztowy i Telekomunikacja. Porachowałam w książce telefonicznej - mamy 545 telefonów prywatnych. Konia na ulicy nie zobaczysz, za to samochodów "jak mrówków", a telewizory, lodówki, pralki, to już rzecz powszednia. Mam honorowe obywatelstwo miasta Skórcza i bardzo się z tego cieszę.
Maria Romanowska - "Honorata"
Wspomnienie o autorce http://skorcz.kociewiacy.pl/Artykul62.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz