Hanna Lewinska jest tu nauczycielką do spraw usług gastronomicznych. Opiekuje się też izbą regionalną, w której akurat sporo się zmienia. Powstaje na przykład atrapa chaty kociewskiej. Robimy zdjęcia młodzieńcowi, który maluje na biało jej ściany.
Eksponaty gastronomiczne
Pani Hanna bardzo ładnie, spokojnie i z dyskretnym humorem opowiada nam o izbie.
Jest to, a raczej będzie izba regionalna, dotycząca tylko Kociewia. Ma przybliżyć Kociewie uczniom. W gablotach stoją eksponaty, ale na ogół te związane z kuchnią.
Ma to znaczenie nie tylko symboliczne. Uczniowie, patrząc na te stare przedmioty, mogą sobie uświadomić, że kiedyś na przykład masełko i w ogóle zdrową żywność robiło się ręcznie. I może w przyszłości już byli uczniowie tej szkoły jako gastronomicy dadzą sobie spokój z "fast fudami", a zajmą się kuchnią regionalną w lokalach, gdzie oczywiście wystrój wnętrza będzie urządzony też w stylu naszego regionu.
Najciekawszy przedmiot
Podchodzimy do ręcznego magla, stojącego w rogu klasy.
- Drewniane elementy były całkowicie spróchniałe, ale uczniowie je naprawili - mówi pani Hanna. - Wiedzą, jak to odnowić. Takie elementy mogą służyć do wystroju wnętrza ich przyszłych zakładów pracy. Proszę uczniów, żeby do tej izby przynosili rzeczy wiążące się z kuchnią. I przynoszą.
Teraz oglądamy różnego rodzaju pojemniki na przykład na mąkę. Są też i stare przepisy, z których korzystali nasi dziadkowie. Za gablotą wiszą wzory haftu kociewskiego Małgorzaty Garnyszowej. Kopiowały uczennice. To też ma związek z kuchnią.
A co pani najbardziej z tych eksponatów się podoba?
- Łyżka do mieszania zupy, zawiesiny mąki z wodą. Przyniosła ją córka Alfonsa Paschilke, artysty ze Smętowa, który między innymi wyrzeźbił replikę ołtarza Witt Stwosza.
Czy pani by zaryzykowała?
Pani uczy w tej szkole historii?
- Nie, ja jestem fachowcem od gastronomii.
To ciekawe - historia w tej izbie i gastronomia. Ostatnio kolorowe pisma pieją z zachwytu, że nasze polskie jadło w ludowych lokalach robi furorę i wypiera "fast fudy", czyli szybkie jedzenie rodem z Zachodu. Uczy pani młodych gastronomii. Zapewne niejeden marzy o jakimś własnym lokalu. A czy pani, mając na przykład 60 tys. zł, otworzyłaby gdzieś w powiecie lokal z ludową kuchnią, z kociewskim jadłem?
- Myślę, że bym się obroniła. Ja wiem, że to jest nie lada odwaga, by taki interes rozkręcić i utrzymać. Ale na przykład w Starogardzie nie ma lokalu z takim jadłem czy z normalnymi obiadami naszej polskiej kuchni. A takie żywienie sprawdza się na przykład w pensjonacie w Kręgskim Młynie czy w "Karczmie pod Wygodą" w Suminie.
Ilu wyjdzie na właścicieli
To prawda, nie ma... Ilu z tej szkoły wyjdzie fachowców od kuchni?
- Uczy się tutaj 200 osób. Uczniowie z V klasy pracują już w zawodzie.
A pani zdaniem, ilu z nich nadaje się do założenia własnego biznesu, kierowania swoim lokalem?
- Kilka procent. Kilkadziesiąt poszłoby pracować w tej branży u kogoś. Jest jeszcze kilka procent uczniów, którzy po prostu są w tej szkole, by zdobyć maturę.
Jaki to dokładnie procent, pani Hanna nie wie. Wiec my tu uzupełnijmy. Otóż według badań w Ameryce (oni tam wszystko badają), na 100 osób tylko 7 ma predyspozycje do prowadzenia biznesu.
Jako regionalistka zna pani powiat starogardzki. Ile pani zdaniem lokali gastronomicznych z porządną zdrową żywnością by się na nim obroniło?
- Kilka na pewno. Od strony Smętowa do Starogardu nic nie ma. Może to znak, że nie ma klientów, a może znak, że koniecznie trzeba coś zrobić, bo wejdą inni.
Manekiny w piwnicy
Teraz Hanna Lewinska sprowadza nas do dużego pomieszczenia w piwnicy, gdzie na półkach stoi mnóstwo książek (biblioteka), a przy drzwiach siedzą dwa manekiny w kociewskich strojach ludowych.
- Będą stały koło chaty kociewskiej - wyjaśnia nauczycielka. - Mamy tu też tutaj starą maselnicę, kroniki szkoły.
W szkołach jest sporo starych przedmiotów. Czy nie lepiej, żeby stały one w jakimś jednym miejscu w powiecie? W jakimś skansenie, o budowie którego mówi się już od lat? Żywym skansenie, gdzie stałyby te przedmioty, a goście jedliby kociewskie jadło.
- A mi się przypomina skansen we Wdzydzach. Zwiedzamy, potem przechodzimy przez ulicę na drugą stronę i... frytki, pizza, wesołe miasteczko, i do domu. To dobry pomysł, taki żywy skansen z ludową żywnością, z naszym jadłem. Na pewno byłabym częstym gościem.
Trendu jeszcze nie ma
A czy oddałaby pani zbiory szkolne do takiego skansenu?
- Myślę, że takie przedmioty powinny być w szkołach. Raz w roku jeździmy do Piaseczna, gdzie jest taka wystawa. Uczniowie, owszem słuchają przewodnika bo słuchają, a jak te przedmioty są w szkole, to muszą na nie patrzeć. I coś z tego patrzenia w nich zostaje.
Co by można było zjeść w takim ludowym barze?
- Na przykład zupę z brukwi. Sami robimy w domu. Klopsy gotowane.
Do Mc Donalda pani jeździ?
- Zdecydowanie nie. We Wrzeszczu idę do normalnego baru z normalnym jedzeniem. Nasze jadło można spotkać też przy "jedynce" (Gdańsk - Toruń). Mieszkam w Morzeszczynie i często się zatrzymuję. Ale w powiecie starogardzkim takiego trendu - powrotu do normalnego jedzenia - nie widać. Pierogi jeszcze do nas nie doszły!
Tekst i foto M.K.
Na zdjęciu
1. Paweł Lewandowski z Kolonii Ostrowickiej maluje chatę kociewską.
2. Mając takie manekiny można robić spektakle teatralne. Na zdjęciu Agnieszka Borris i Marcin Kołtonowski z manekinami. Kto jest kim?
3. Pani Hanna Lewinska pokazuje nam, jak działała maselnica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz