Dobrze prosperujące gospodarstwo widać z daleka, choć znajduje się w szczerym polu. Okazały dom mieszkalny, przestronne budynki gospodarcze, wokół panujący porządek. Gospodarzą tutaj Halina i Andrzej Brzóskowie.
Trzecie pokolenie
20 hektarów to ojcowizna Andrzeja, przedstawiciela trzeciego pokolenia Brzósków, którzy zapuścili swoje korzenie tu, w Boraszewie. Dziadkowie Andrzeja, Józef i Pelagia, kupili posiadłość w 1922 roku, a więc 83 lata jest własnością klanu Brzósków.
Mleko jak coca cola
Andrzej pracę na roli poznał w dzieciństwie. Praktycznie gospodarzem stał się po śmierci ojca w 1984 roku, ale prawnym właścicielem został 8 lat temu. Posiada rolnicze wykształcenie. Obecnie hoduje trzodę chlewną. Rocznie sprzedaje około 200 sztuk tucznika. Jest też bydło rzeźne, opasowe i mleczna krowa dla własnego użytku.
- Mamy tu sporo cielaczków - żartuje pan Andrzej, jako że wszyscy domownicy (7 osób) uważają mleko nie tylko za podstawowy produkt, ale za największy smakołyk, bez którego nie wyobrażają sobie życia.
Życie w bloku? Nie dla mnie
Mówimy, by sprowokować do wypowiedzi panią Halinę, że dzisiaj młodzi rolnicy się uskarżają. Tak trudno im znaleźć żony. Wiele dziewcząt nie chce żenić się na gospodarstwo.
- Sama pochodzę ze wsi i zawsze marzyłam, żeby na niej zostać. I udało mi się. Czy w mieście miałabym tyle przestrzeni? Nie wyobrażam sobie życia w mieście, ciasnego mieszkania w bloku.
Na co wystarczą pieniądze
Halina i Andrzej dobrze gospodarzą. Udało im się powiększyć hodowlę trzody ze 140 do 200 sztuk. Przeszkadza im, jak każdemu rolnikowi, z którym rozmawiamy, brak stabilności cenowej. - Cóż z tego, że cena tucznika się podnosi, skoro środki produkcji drożeją (paliwo, nawozy, pasza, środki ochrony roślin) - mówią jak wszędzie.
Wygospodarowane środki wystarczają im na bieżące potrzeby. Absolutnie nie ma mowy o jakichkolwiek inwestycjach. Czekają na środki unijne. Kiedy je otrzymają, nie wiedzą. Na razie otrzymali pisemną decyzję o ilości przyznanych pieniędzy. Pozostałą wiedzę czerpią ze środków masowego przekazu i od sąsiadów, też rolników.
- Tych pieniędzy wystarczy tylko na środki produkcji. Chciałoby się modernizować budynki gospodarcze, a chociażby tylko je remontować, zmienić dachy, ale póki nie ma pieniędzy, na nic zdadzą się marzenia.
Odnośnie urodzaju plonów też nie mogą planować, bo ich ziemia wymaga dużej wilgotności. Jak jest suchy rok, to wydajność spada o 100 procent, a czasem i więcej.
Byle nie na gospodarstwie
Samo utrzymanie domu sporo kosztuje. Brzóskowie mają czworo dzieci - Wojtek (21 l.) studiuje, Szymon (19 l.) przygotowuje się do matury, Daniel (15 l.) kończy gimnazjum, a najmłodsza Ania jest uczennicą V klasy podstawówki. Czworo uczących się dzieci niemało kosztuje. Smutno rodzicom, bo żadne z nich nie zamierza zostać na rodzinnej gospodarce. Dzieci marzą o innych zawodach. Mogą pozostać na wsi, byle nie na gospodarstwie.
- Teraz mało interesują się pracą. Jedynie jak muszą, to nam pomagają i tyle, ale specjalnej chęci nie wykazują. Kiedy były małe, bardziej się garnęły, bardziej je wszystko interesowało. Ale ten zapał minął - z pewnym żalem opowiada ich tato.
Pytamy o urlop
- Nasz jest zimą od rana, po obrządku do południa i potem długi wieczór. O wyjeździe na kilka czy kilkanaście dni nie ma mowy. Ja nawet nie mam paszportu. Cieszę się, bo moje dzieci mają i były już w Czechach, Niemczech i we Włoszech. Niech one chociaż trochę świata zobaczą... Właściwie teraz dzieci są już starsze, to możemy z żoną wyjechać, ale na jakieś 2, 3 dni i to do rodziny. O wczasach nie ma mowy.
Takie to życie rolnika. Gospodarz musi być stale obecny, jako że zwierząt nie można na zapas nakarmić. Dzieci państwa Brzósków to widzą. Może i dlatego nie chce żadne z nich zostać na gospodarstwie?
Tekst i foto Teresa Wódkowska
Foto: Halina i Andrzej Brzóskowie podczas przedpołudniowego wypoczynku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz