środa, 2 marca 2005

Wrobiony w SB-ola

Leon Wiczanowski. W latach 1980 - 1981 był niekwestionowanym liderem "Solidarności" w Starogardzie. W okresie stanu wojennego internowany. W 1989 roku współzałożyciel Komitetu Obywatelskiego. Potem towarzysze walki z lat 80., działający w Komitecie Obywatelskim (którzy nieco później przejmą władzę w mieście), publicznie zrobią z niego kapusia. Robili zresztą z niego kapusia już znacznie wcześniej.


- Słyszał pan o takim przypadku jak pan? - pytam.
- Nie, Starogard zawsze był jakimś ewenementem w skali kraju. W sprawie teczek też jest ewenementem - mówi Wiczanowski.


Z Leonem Wiczanowskim rozmawia Tadeusz Majewski

Panie Leonie, trzy tygodnie temu napisałem tekst o donosicielach i tzw. "Liście Wildsteina", bo wokół tego sporo się dzieje. Może pan nie wie, że w internecie, na lokalnych stronach, anonimowi ludzie bawią się w tworzenie lokalnych "list Wildsteina", a jakieś młodolaty w lokalnych pismach wzywają działaczy Solidarności z lat 80. - w tym również i mnie - do przedstawienia swoich teczek. I pytają o to. W podsumowaniu tego artykułu napisałem (może to było zbyt zawoalowane), że to właśnie oni - ci anonimowi internauci czy ów młodociany redaktor - są odpowiednikami tamtych donosicieli z okresu PRL-u. Jeszcze nic nie wiedzą, a już wydają wyrok. Ba, w internecie już wydali wyrok na panią Wieczorek, która była internowana.
- Pani Wieczorek nie była kapusiem. Jeszcze po śmierci oczerniają...
A kto go, tego redaktora, upoważnił do zadania takiego pytania - "Czy ja, czy inni działacze z tego okresu sprawdzili swoje teczki?" Jeżeli nic o tych czasach nie wie, to skąd wzięła się ta podłość?

Oczywiście nie pyta dosłownie. On "dobrodusznie" sugeruje, by sprawdzić swoja teczkę.
- Jeżeli było to pytanie sugerowane, to czy mocodawcy tego pytania przedstawili swoje teczki do publicznej wiadomości?
Mocodawcy pytania... Dobre określenie. Mocodawcy pytania są oczywiście anonimowi. To jest taka gra w teczki, gdzie rzecz jasna komuś o coś więcej idzie.
- Podłość z teczkami zaczęła się w 1994 czy 1995 roku. Natomiast podłość z oskarżeniami, że ktoś był tajnym współpracownikiem, zaczęła się daleko, daleko wcześniej jako instrument zdobywania władzy. To działało też w 1980. Już wtedy żonglowano różnego rodzaju oskarżeniami o współpracę. I w 1989 roku, kiedy powstawał Komitet Obywatelski, który - nawiasem mówiąc - zakładałem w sali "Neptuna" przy ul. Kościuszki z Eugeniuszem Galubą, Danutą Renk innymi. W procesie o zniesławienie niejakiego pana Głucha przed Sądem Rejonowym w Gdańsku działaczka "Solidarności" pani Jolanta Szostek na pytanie, dlaczego oskarżyła Wiczanowskiego o współpracę z SB, odpowiedziała: "Dlatego, że chciał zagarnąć Komitet Obywatelski". To dosłowny cytat.

Ona coś do pana nie miała słabości. Pamiętam, jak oskarżyła pana o współpracę z SB podczas posiedzenia Komitetu Obywatelskiego. Ale pani Szostek, tak mi się wydaje, chyba nie powiedziała tego tak sama z siebie. Te oskarżenia - użyję tu pana sformułowania - miały swoich mocodawców. Komuś nie pasowało, że pan, niekwestionowany lider Solidarności w latach 80., charyzmatyczny przywódca, z dużym prawdopodobieństwem może sięgnąć po władzę w Starogardzie. Mocodawców oskarżenia oczywiście należy szukać w tej późniejszej władzy, wywodzącej się z KO. Pamiętam, jak po tym spotkaniu Komitetu Obywatelskiego, na którym pana nie było i podczas którego niedwuznacznie nazwano pana kapusiem, spotkałem pana na ulicy. Właśnie szedł pan na następne zebranie KO. Mówiłem, żeby pan nie szedł, bo już pana pogrzebano żywcem jako kolaboranta. A jednak pan poszedł. Pamięta pan to spotkanie?
- Doskonale pamiętam. Poszedłem. To było 19 marca 1990 roku, przed pierwszymi wyborami. Poszedłem. I co mi mogli zarzucić?! Zarzut pani Szostek był taki, że ja wszystkie dokumenty dotyczące naszego MKZ-u (Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego) nosiłem w 1980 i 1981 roku w torbie. I że ja mogłem z tymi wszystkimi dokumentami chodzić do SB-ków i przekazywać. Powiedziała to wprost.

Ale ona nie mówiła zupełnie dosłownie, że pan kolaborował. To były niedomówienia w stylu - "no, wiecie o co chodzi, nie wypada mówić". Nie miał pan szans. Zresztą kolaboranta zrobiono z pana znacznie wcześniej. Rzekomo miał pan współpracować z SB tuż po wyjściu z "internatu". Komuś już wtedy na tym zależało, żeby na takiego pan wyszedł.
- Tylko że dzisiaj oskarżony o współpracę Wiczanowski ma zaświadczenie z Instytutu Pamięci Narodowej, że ma status pokrzywdzonego!

Więcej - w piątkowym tygodniku Kociewiak - dodatek do Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz