Były dworzec PKP w Bobowie dzięki mieszkającym w nim państwu Krystynie i Marianowi Marchlewiczom wygląda całkiem porządnie. Nie ma braków w dachówkach, bo mieszkańcy je uzupełniają. Ładnie odmalowane są też drzwi wejściowe i klatka schodowa. Marchlewicze, podobnie jak wielu innych mieszkańców takich obiektów, mają nadzieję, że Kolej wreszcie się ugnie i sprzeda im nieruchomość (na takich samych zasadach, jak Agencja Nieruchomości Rolnej sprzedawała popegeerowskie mieszkania pracownikom PGR-ów, czyli po niskich cenach, w zależności os stażu pracy na PKP). - Ale oni, Kolej, ciągle z tym zwlekają - mówią. - Dlaczego? No bo dla jakiegoś powodu musi istnieć administracja pokolejowego majątku. Musi istnieć, nawet jak nic nie robi. A o tym, że nic nie robi, świadczą ruiny pobliskiego dworca PKP w Jabłowie. Marchlewicze, gdyby dom należał do nich, chętnie by w niego zainwestowali. Nie wyobrażają sobie mieszkać gdzie indziej. Dla nich budynek jest piękny. Zresztą nie tylko dla nich - wszak nie bez powodu znajduje się pod ochroną Konserwatora Zabytków. Często zatrzymują się przy też nim przejezdni i robią zdjęcia. Czekamy więc na ruch ze strony PKP, który - choć systemy się zmieniają - ciągle jest państwem w państwie.
Tekst i foto M.K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz