niedziela, 9 stycznia 2005

Krzysztof Skiba

WIZYTÓWKA. Przewodniczący Komitetu Powiatowego Krzysztof Skiba (40 l.), żonaty: żona Katarzyna; dwoje dzieci: Jakub i Maciej. Wykształcenie - wyższe ekonomiczne. Pracował w PSS "Społem". Zainteresowania: sport (jeździectwo, piłka nożna - kiedyś trenował w "Wierzycy"), polityka. Polityką zajmuje się od ostatnich wyborów w 2002 r. Wcześniej nie był w żadnej partii.

Co Pana skłoniło do tego, żeby się zająć polityką?
- Od dłuższego czasu myślałem, żeby coś robić poza to, co robię zawodowo. Decyzję o tym, by te myśli przełożyć na działanie, podjąłem przed ostatnimi wyborami samorządowymi. właśnie wybory.

Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość?
- Bardzo mi się podoba osobowość Lecha Kaczyńskiego. Obserwowałem jego działania w czasie, gdy był ministrem sprawiedliwości i zabiegał o modyfikacje prawa karnego. Dla mnie to człowiek uczciwy. Gdybym miał jakiekolwiek podejrzenia co do uczciwości jego i jego brata Jarosława, to nigdy bym nie myślał o PiS-ie. Ale nie mam wątpliwości. Bracia Kaczyńscy to postaci na tyle wyraziste, że mnie przekonują. I podpisuję się pod hasłem partii - "prawo i sprawiedliwość", z lekkim wskazaniem na "sprawiedliwość". To ma oczywiście związek z tym, co obecnie dzieje się w kraju. Panoszy się korupcja, złodziejstwo. Jesteśmy w tym wszystkim zagubieni. A to dlatego, że wśród polityków mało jest wzorców moralnych, na których można się opierać. Przywrócenie właściwego miejsca prawu, sprawiedliwości i moralności to najważniejsza sprawa dla odnowy Polski.

Ale kolejne rządy i ciąg rozmaitych zdarzeń polityczno-gospodarczo-przestępczych w III RP przekonuje nas, że dla polityków nie liczą się takie sprawy, a już zwłaszcza odnowa Polski. Tego uczą już w szkołach politologicznych... Zamiast mówić o wartościach, jakie ma wyrażać polityk, i wartościach, jakie powinny być dla niego nadrzędne (Polska, uczciwość itp.) uczą, jak się prezentować przed kamerami, jak zdobyć punkty elektoratu.
- To prawda. Ale taka polityka mnie nie interesuje, Polityka, która opiera się jedynie na socjotechnice, zmierzającej do przejęcia i utrzymania władzy, to dla mnie nieporozumienie. Oczywiście - mówię to z pełną świadomością - motywem przewodnim partii politycznych jest utrzymanie władzy lub jej przejęcie. To cel nadrzędny polityka, to cel wpisany w każdą organizację polityczną. Bo żeby jakaś organizacja mogła materializować swoje poglądy, wdrażać swoje programy, musi dążyć do przejęcia steru. Mechanizm sprawczy jest zawsze w rękach rządzących. Ale to bardzo ważne, czy chce się przejąć władzę, by ją tylko utrzymywać, konserwować, czy chce się ją przejąć, by zmieniać na lepsze rzeczywistość w kraju. Inaczej mówiąc - chodzi tu o to, żeby po drodze nie pogubić wartości.

Tymczasem na naszej scenie politycznej - tak to widać - przede wszystkim chodzi o przetrwanie władzy. A jak mają zamiar coś zrobić, to najpierw patrzą, jak to może być odbierane przez naród. I analizują sondaże...
- Tak to rzeczywiście jest. Najpierw rządzący wysyłają jakiś sygnał i patrzą, jak to jest odbierane. Ale to jest styl rządzenia na krótką metę. Ja chciałbym zaistnieć na długo, ale nie dzięki zabiegom socjotechnicznym czy schlebianiu elektoratowi, a dzięki konkretnym działaniom na rzecz ludzi, wierząc że potrafimy rozwiązywać problemy bardzo bliskie ludziom. Przecież powszedniość składa się z mnóstwa szczegółów, problemów, trudnych sytuacji, w których rozwiązaniu powinni pomagać politycy. Tak jest zwłaszcza w skali lokalnej. Jeżeli z serca i programu będziemy potrafili jako organizacja takie problemy rozwiązywać, to zaznaczymy się na tym terenie na dłużej. To jest zadanie w mieście i w powiecie, na szczeblu samorządowym. Pomaganie w rozwiązaniu problemów obywatelom, tworzenie, budowanie. Oczywiście inną misję do spełnienia ma partia na szczeblu ogólnokrajowym..

Hmmm... Czasami, jak tak śledzi się poczynania polityków lokalnych, nie warto się takimi problemami zajmować. Może nie warto w ogóle się zajmować problemami, a konsumować to, że jest się u władzy myśląc w duchu: i tak jakoś to się kręci bez naszych decyzji.
- Faktycznie, nie zawsze rozwiązywanie rozmaitych nurtujących ludzi problemów przekłada się na korzyści polityczne, a nieraz jest wręcz niepopularne. Są tematy bardzo trudne i mało popularne, których najczęściej lokalni politycy nie podejmują.

Proszę podać przykład.
- Na przykład w Starogardzie i w powiecie - takie odnoszę wrażenie - przyjęliśmy, że bezrobocie, zdecydowanie wyższe niż średnie w kraju, jest i nic się z nim nie da zrobić.

A dałoby się, gdyby rządził ktoś inny?
- Nie chcę odpowiadać za innych. Osobiście uważam, że należy podjąć konkretną walkę z bezrobociem. Na pewno można zrobić dużo więcej, niż się robi. Taka bierność w tym temacie, jaką obserwuję, powoduje, że ludzie tracą nadzieję. A to już jest bardzo niedobrze.

Już żeśmy się nauczyli naszej "demokracji" - wielki szum przed wyborami, obiecanki, a potem hop na stołek i przez cztery lata cisza. Tak myślą dzisiaj politycy, również, a może zwłaszcza ci lokalni. Myślą o swoim zysku.
- Natomiast ja myślę w kategoriach zysku społeczeństwa. Prywatny interes polityka powinien mieć swoje granice.

Czy w ogóle powinien być jakiś prywatny interes polityka?
- Może to źle sformowałem. Chodzi mi o zarobki.

Powiem cynicznie: przecież właśnie o to chodzi, żeby były jak najwyższe. A myśleć o losie innych? Po co?
- Służyć innym jest to według mnie honor i zaszczyt. Takie rozumienie roli polityka, podobnie jak takie pojęcia jak honor, zaszczyt, zostały na przestrzeni lat zbezczeszczone. Do legend przeszły czasy, w których policjant był policjantem, kłaniano mu się na ulicy. Podobnie urzędnik. Kim w opinii społecznej jest urzędnik?

No to jest coś nowego, mówić o pracy urzędnika, prezydenta, szefa jakiego wydziału w starostwie czy urzędzie miasta jako o misji, pracy przynoszącej honor i zaszczyt. Mam nadzieję, że nie są to puste słowa, bo tych słów (chociaż innego rodzaju) w kampanii wyborczej padło mnóstwo.
- Jak dzisiaj czyta się te wyborcze programy i deklaracje kandydatów, jak się przypomina tamte tematy, to można powiedzieć tylko jedno: przeminęły tak samo jak wiosna 2003 roku. Sam sobie zadaję pytanie, gdzie jest to zaangażowanie, które było na ustach członków różnych organizacji w okresie wyborów. Przecież ludzie powinni czuć, że ono jest na ustach przez całe cztery lata. No i działanie według tych programów. Żeby ono było. To nic, że czasami może coś nie wychodzić. Wyborcy wybaczą, jeżeli coś nie wyjdzie, ale wybaczą, kiedy widzą, że się próbuje. Najgorzej jest, jak nic nie widzą.

Żyjemy po tych kilkunastu latach po transformacji w urządzonym przez siebie piekle. Państwo o niesłychanej korupcji, mafijnych nieraz powiązaniach polityki z biznesem. Bracia Kaczyńscy wielka wagę przykładają do sprawiedliwości, uczciwości. Czy jednak przy pomocy prawa i innych instrumentów da się coś jeszcze naprawić? Czy TO za daleko nie zaszło?
- W każdym człowieku następuje pewien okres przesilenia. Podobnie jest z narodami. Wydaje mi się, że czasy się w tej chwili wykuwają, jeżeli chodzi o postawy moralne, o budowę tej IV Rzeczypospolitej, którą sobie jako Prawo i Sprawiedliwość wymarzyliśmy i do której dążymy.

Jest Pan aż takim idealistą? Wierzy Pan, że Polacy, a raczej pewne grupy społeczeństwa jakiegoś dnia zbudzą się nagle lepsi, uczciwsi?
- Może umówmy się, że nie chodzi tu o przestępczość zorganizowaną, ale o poważne nieprawidłowości, jakie męczą rzeczywistość. Ja sobie zdaję sprawę, że nieprawidłowości te w urzędach i w całej sferze biznesowo-urzędniczej są mocno zakamuflowane, że trudno jest się przez to przebić. Przykładem jest afera Rywina. Mając tyle materiałów, takie środki kontroli wewnętrznej, niewiele można zrobić. Dlaczego? Bo po prostu te środki są zbyt słabe w stosunku do stopnia tych nieprawidłowości, do stopnia tego kamuflażu powiązań.

Teraz trochę o Panu. Czy potrafi Pan słuchać innych? Bo jakoś mieliśmy i mamy w Starogardzie prezydentów głuchych, jakby odizolowanych od społeczeństwa.
- Żeby kierować zespołem ludzi, trzeba umieć słuchać. Wbrew pozorom dla władzy jest to dosyć trudne, ponieważ między kierującym a pracownikiem jest relacja zależności. To jest jak w powiedzeniu - syn nie może być mądrzejszy od ojca. Trudno jest słuchać i przyznawać rację z pewnego poziomu urzędu komuś, kto jest na stanowisku podległym. Informacja jest mile widziana z góry na dół, natomiast jako zwrotna rzadko kiedy. Ja sadzę, że zawsze tam, gdzie jest jakaś hierarchia zależności, dajmy na to gdy rządzi się miastem, wsłuchiwanie się w głosy innych, słuchanie innych jest pożądane. Dobry gospodarz, aby podejmować słuszne decyzje, winien wiedzieć z jakimi problemami przychodzi mu się zmierzyć.
- No te reguły "psychologii władzy" już poznaliśmy na przykładach naszych włodarzy. Paweł Głuch - zasłuchany w siebie autokrata, człowiek według własnego mniemania nieomylny, Stanisław Karbowski - w zasadzie nie wiadomo, co on ma do powiedzenia, zamknięty w urzędzie jak w twierdzy... Czy Pan i politycy z Pana pokolenia umiecie słuchać, i to nie tylko swoich podwładnych, a wszystkich mieszkańców miasta czy powiatu? Słuchać i prowadzić z nimi żywy dialog przez na przykład telewizję, w jakichś publicznych debatach i tak dalej? Środki techniczne są, tylko czy są chęci? Bo przed wyborami i w ogóle ich nie było. To dla mnie niedopuszczalne, żeby w Starogardzie kandydat na prezydenta uciekał przed drugim kandydatem, który zaproponował mu publiczną debatę.
- W ogóle uważam, że potrzebna jest świeża krew. Dlatego że trudno jest budować na tych zgliszczach. W ludziach, którzy obecnie rządzą, na pewno są jakieś pozostałości. Ja nie chcę tu mówić o ludziach. Mi chodzi o zjawisko rosnącej niewiary. Władza przede wszystkim musi być autentyczna, uczciwa, myśląca o obywatelach, a nie swoim interesie. Żeby mieszkańcy uwierzyli, że to, ta walka o uczciwość i polepszenie ich losu, dzieje się naprawdę.

Wracam do pytania: czy Pan wierzy, że przy takiej prywacie, sitwach da się coś jeszcze uratować?
- Już mówiliśmy, że instrumenty są bardzo ograniczone. Przewrót majowy trwał trzy dni, natomiast tu nie można w ciągu jednego dnia zmienić kierunku. Na pewno warto byłoby mówić o pewnych sprawach bardzo głośno, ale to musi być początkiem innego procesu - zmiany obyczajowości. W to, że można wiele spraw wyczyścić, wierzyłem przed wyborami. Wierzyłem, że coś diametralnie się zmieni, jeżeli uda się wymienić znaczną część decydentów na nowych ludzi. Tak, są tacy, dobijają się. Dobrzy kandydaci. Miałem nadzieję, że może to wszystko uda się skierować na inne tory. Niestety, przełomu nie było. I zapadła, po tej przedwyborczej burzy, czteroletnia cisza. Tak nie powinno być. Dlatego niech taka debata, której w Starogardzie nie było, toczy się na przykład przez dwa lata na różne sposoby. Niech ludzie mają możliwość oceny programów i intencji osób za nimi stojących.
.
Tekst ze stycznia 2004 r. opublikowany w Tygodniku Kociewiak - dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz