środa, 26 stycznia 2005

Jak szkoła tworzyła książkę o Skórczu

Odwiedziliśmy Zespół Szkół Publicznych w Skórczu, by porozmawiać z dyrektorem Leszkiem Klamannem o książeczce pt. "Skórcz - miejsca, w których warto przystanąć". Pozycja ta powstała w sposób szczególny - napisali ją nauczyciele i uczniowie.

Jesteśmy w Zespole Szkół Publicznych, mieszczącym się w imponującym, powstałym w 1816 roku budynku. Podstawówka nosi imię inicjatora budowy szkoły i jej kierownika Franciszka Schornaka, a gminazjum - Jana Grzankowskiego - pierwszego burmistrza miasteczka. Widać, że szkoła przywiązuje wagę do upamiętniania historii chociażby przez nazwy. Czy to świadczy, że ma ona profil raczej humanistyczny (większość szkół kładzie nacisk na przedmioty ścisłe)? ...Kim pan jest z wykształcenia, panie dyrektorze?
- Polonistą i germanistą.

I to zapewne nadaje charakter tej szkole. Inna jest szkoła prowadzona przez matematyka, inna przez wuefistę, a inna przez polonistę... To chwalebne, że tutaj, nadając imiona, sięga się do bohaterów lokalnych. Wiele szkół wybiera za patrona Jana Pawła II.
- U nas wybór patrona był poprzedzony rozważaniami. Została zwołana grupa inicjatywna - nauczyciele, rodzice. Były dyskusje. Zaproponowano Jana Grzankowskiego, kardynała Stefana Wyszyńskiego i papieża Jana Pawła II. Niewielką liczba głosów przeszedł Jan Grzankowski.

I dobrze. Ile może być szkół imieniem Jana Pawła II. Poza tym bardzo to przypomina peerelowski zwyczaj nazywania szkół z nakazu: Świerczewski, Broniewski, XXX-lecia PRL-u... Mechanizm ten sam, tylko wahadło odbiło w drugą stronę.
- To pozostawię bez komentarza. Powiem tylko, że moim zdaniem patron powinien być związany z tym środowiskiem i tą szkołą. Przez to staje się bliski uczniom i poprzez to daje uczniom bodziec do pracy i nauki. Jan Paweł II dla takiej szkoły w pewnym sensie znajduje się w bardzo odległej perspektywie.

To myślenie o patronie jako o lokalnym bohaterze, człowieku stąd, widać było w tym roku podczas uroczystości nadania gimnazjum imienia Jana Grzankowskiego. Wzruszające, że na takiej uroczystości pojawia się rodzina bohatera. Taki patron dla uczniów nie jest kimś abstrakcyjnym. Czy szkoła gromadzi jakieś pamiątki po tych bohaterach?
- W zeszłym roku powstała Izba Pamięci Szkoły. Przybywa dokumentów sięgających korzeniami 1916 roku. Początkowo dotyczyły one harcerstwa, teraz rozrasta się część poświęcona patronom. Są pamiątki po Schornaku i Grzankowskim. A zaczęliśmy od harcerstwa, które powstało w latach dwudziestych. Byli tu wspaniali ludzie związani z harcerstwem, między innymi Mieczysław Mykietyn. Wielka szkoda, że na początku lat dziewięćdziesiątych wszystko, co było związane z harcerstwem, likwidowano. Harcerstwo tutaj nie miało charakteru politycznego. Niektóre pamiątki znaleźliśmy w śmietnikach, niektóre przepadły. Na przykład w latach 60. pan Jakubowski zrobił z drewna okładki do kroniki ZHP. Zostały zniszczone. Dobrze, że zachowały się same kroniki. Przy urządzeniu izby bardzo angażowali się nauczyciele. Izba będzie się rozrastać. Następne pomieszczenia zostaną poświęcone sportowi. Pójdzie to wielotorowo.

I na takim gruncie, w szkole, która przywiązuje wielką wagę do historii, powstała niepozorna, bo licząca 48 stron książeczka "Skórcz - miejsca, w których warto przystanąć". Nad tytułem na okładce napisano, że jest to praca zbiorowa uczniów i nauczycieli Zespołu Szkół Publicznych w Skórczu. Niepozorna pozycja, ale wspaniałe dziełko, wziąwszy pod uwagę sposób powstania. Uczniowie i nauczyciele piszą książkę... Kto wpadł na ten pomysł?
- ...Chodziło mi tu o zakopanie rowów między uczniami i nauczycielami i między poszczególnymi grupami przedmiotowymi.
A więc pan był pomysłodawcą. I zapewne redaktorem książki.
- Koordynatorem.

Jest tam między innymi zaskakujący rozdzialik "Do źródeł Szorycy". Czytamy w pierwszych zdaniach: "Weekend może być świetną okazją do wędrówek po okolicznych lasach. Celem jednej z nich było odszukanie źródeł lokalnej rzeczki...". To wspaniałe, że w tej pozycji wskazuje się, że ciągle można coś odkrywać, odkrywać i odkrywać. Źródła lokalnej rzeczki czy nieznaną historię domu w rozmowie z jego mieszkańcami lub w dokumentach. Prawdopodobnie przy pracy nad materiałem do tej książeczki niejeden młody poczuł się jak Kolumb, wykrył w sobie żyłkę podróżnika, przede wszystkim w czasie, bo dużo jest historii, ale i w przestrzeni. I w przyrodzie, bo są też rozdzialiki na temat przyrody: "Świat zwierząt", "Świat roślin" itd. Ale są też i zupełnie inne - na temat gwary kociewskiej i... przepisy na dania rybne. W tej książeczce jest wszystko!
- Cele były różne. Między innymi i taki, żeby uczniowie wyszli z murów szkolnych i poznawali małą ojczyznę nie tylko z podręczników, a widząc ją dookoła, dotykając. Przy tej pracy zacierała się też różnica - uczniowie najgorsi, najlepsi. Tę żyłkę odkrywania mógł przecież odkryć w sobie każdy. Co do tej różnorodności materiału... Utworzyły się grupy. Każda była odpowiedzialna za jakiś odcinek pracy. Grupa historyków za swój, geografów za swój, związany z terenem, językoznawcy przetłumaczyli to na język angielski i tak dalej. Na płycie CD jest nawet plan Skórcza. Zrobił go Sławomir Michnikiewicz... Wcześniej oczywiście opracowaliśmy plan pracy.

No właśnie - plan pracy. Powstawało dzieło naukowe. To musiało być dokładnie rozrysowane.
- Tak. Powstało "drzewko" działań. Schemat. Każda grupa działała według tego planu. Spotykaliśmy się poza godzinami pracy i dyskutowaliśmy na ten temat...
Ile czasu trwały prace?
- Cały rok szkolny. Pierwsze zebranie było pod koniec września 2003 roku. Książeczkę dawaliśmy w prezencie na 70-lecie miasta.

Kiedy wpadł pan na ten pomysł i zdecydował się pan go realizować, spodziewał się pan takich efektów?
- Nie miałem wielkich oczekiwań. Nie chciałem też za wysoko stawiać poprzeczki, żeby nie było przegięcia w żadna stronę, a potem rozczarowania. Miało to służyć turyście i miejscowym. Przy okazji - musiałem pełnić rolę cenzora. Ludzie mają różne style - niektórzy piszą literacko, inni naukowo. Musiałem ten styl ujednolicić i uprościć, żeby to było zrozumiałe dla przeciętnego zjadacza chleba.

Używa pan, mówiąc o tej książeczce, zaimka TO. To znaczy, że jeszcze nie potrafi pan określić, co z tych rocznych działań redakcyjnych, które przecież są esencją wielkiej pracy, powstało: czy zwykła broszurka, czy coś poważniejszego...
- Tak można powiedzieć - trudno mi to ocenić. Czasami myślę, że może to być punkt wyjścia do stworzenia pozycji uzupełniających.

Więc my powiemy - powstała całkiem przyzwoita monografia o Skórczu. Zasadniczym mankamentem tej pracy jest jej wydanie w formie broszurki. Tu się ten materiał dusi: za małe zdjęcia, za mały druk. Gdyby dać większe zdjęcia i więcej tych zdjęć, to książka liczyłaby ze 120 stron... Jaki nakład?
- Tysiąc egzemplarzy. Co do wydania... Chciałem, żeby książeczka była wydana miejscowymi siłami. Wydrukowano ja więc w drukarni EKART. Wielu ludzi chwaliło tę pozycję za jakość papieru i okładki.

Nam nie chodzi o jakość papieru czy skład, a o objętość. Te mankamenty są oczywiście zrozumiałe. Większa objętość, większe literki to większe koszty. Dzisiaj ok. 100-stronicowa książka to wydatek minimum 10 tysięcy złotych.
- A ta kosztowała 4 tysiące. W większym mieście może łatwiej zebrać pieniądze na takie wydanie. Ja wystąpiłem o wsparcie do firm. Pomogły wykupując 500 egzemplarzy na pniu. Nie mieliśmy za dużo środków. Dlatego plan Skórcza ukazał się jako dodatek na płycie CD. Nie chcieliśmy na tek książeczce zarabiać. Nam chodziło o to, żeby wyszła na 70-lecie Skórcza. Bardziej znaczące osoby dostały ją jako reklamę miejscowości.

Taka niepozorna książeczka, a coś dużego się stało! W powiecie znamy jeszcze jeden taki przypadek. Otóż w Demlinie wydano podobnym sposobem baśnie i legendy gminy Skarszewy. W Skórczu - można powiedzieć - przez rok powstała redakcja monografii, złożona z uczniów i nauczycieli.
- Myślę, że praca nad tą książeczką nas trochę zintegrowała. Zrobiliśmy spotkanie podsumowujące.
Co Pana najbardziej zaskoczyło podczas realizacji tego dzieła?
- Pojawiło się mnóstwo informacji o zdarzeniach, mieście i okolicy, jakich dotąd nie znałem. To mnie zaskoczyło. Poza tym miałem satysfakcję, że te działania nauczyły czegoś i uczniów, i nas. Okazało się, że tych młodych i tych starszych może coś łączyć.

Co dalej? Będzie jakieś uzupełnienie? A może zupełnie nowa praca?
- Będzie. Teraz porządkujemy sprawy związane z kuchnią.
Jaki związek ma kuchnia z tą książką?
- A ma. Wyjaśnię. Kiedy zostałem tu dyrektorem, zastałem w szkole prywatną kuchnię.
Prywatną kuchnię w szkole? To żart?
- To nie żart. Dosłownie prywatna kuchnię.
To chyba rzecz kuriozalna. Słyszał pan o jakichś prywatnych kuchniach w innych szkołach?
- Nie... Obiady były drogie - po 4,80 złotych. Stołowały się 23 osoby. Wobec tego postawiliśmy własną kuchnię. Teraz obiady kosztują 3 złote i korzysta z nich 130 osób. Pozyskaliśmy 90 łóżek. Tak że mamy bazę noclegową i wyżywienie.
Nasz nauczyciel Jacek Dąbrowski ma wypożyczalnię kajaków. Czyli jesteśmy w stanie przyjmować tu turystów, zwłaszcza grupy zorganizowane. I do tego mamy przewodnik po Skórczu, gdzie są opisane trasy.
No tak - "Skórcz - miejsca, w których warto przystanąć".

Tadeusz Majewski, M.K.

Zdjęcia
1. Leszek Klamann: - Cele były różne. Między innymi i taki, żeby uczniowie wyszli z murów szkolnych i poznawali małą ojczyznę nie tylko z podręczników, a widząc ją dookoła, dotykając. Na zdjeciu dyrektor prezentuje ksiązkę. Foto M.K.

2. Skórcz jest, jeżeli idzie o wydania książkowe, samowystarczalny. Klaudiusz Nadolony (na zdjęciu) ma tu drukarnię Ekart, w której była drukowana praca.
Na podstawie artykułu zamieszczonego w tygodniku Kociewiak - dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz