niedziela, 30 stycznia 2005

Myśleć pozytywnie


- Jak to sie stało, że pracuje pan w Irlandii?
- Dzięki Stefanowi Górskiemu, który chciał ożywić kontakty między regionami i miastami - Starogardem i 85-tysięcznym Limerick, trzecim co do wielkości w Irlandii. Sporo osób zawdzięcza mu pracę, zwłaszcza przed wejściem do UE. To wtedy wiązało się z jego wiarygodnością.

Pan Górski mocno walczył o te kontakty międzyregionalne. Coś z tego wyszło?
- Niewątpliwie trzeba być zapaleńcem, żeby taki temat podjąć... Wola ze strony władz była. Dzięki niemu do Limerick wyjechała delegacja ze Starogardu z poseł Paturalską... Warto pójść dalej i pomóc Górskiemu, bo jeden człowiek nie jest w stanie tego ogarnąć. Warto zdynamizować takie kontakty. To przynosi korzyści nie tylko gospodarcze, ale i te związane z wymianą doświadczeń. A tam jest czego się uczyć. Irlandia świetnie się rozwija i jest na pierwszym miejscu w badaniach dotyczących poczucia bezpieczeństwa, optymizmu i satysfakcji życiowej.

Wielu Polaków tam pracuje?
- Wielu młodych, którzy mają wiedzę i zapał do pracy, a którym czasami potrzeba wyciągniętej ręki, drobnego pomostu, jaki by spowodował, żeby coś mogli zmienić w życiu. U mnie przeważyła ciekawość i chęć sprawdzenia się w innych warunkach. Oczywiście w grę wchodzą również korzyści finansowe.

Pracował pan tam jako...?
- Jako kierownik zmiany w sklepie sieci supermarketów Londis. Górski skontaktował mnie z tą firmą, resztę, to znaczy ocenę to już musiałem sam sobie wypracować. Oczywiście niezbędna jest znajomość języka.

Ile zarabiają tam sprzedawcy?
- Minimalnie 7 euro za godzinę. Miesięcznie zarabiają około 1200 euro. To są zarobki jedne z najniższych, gwarantowane przez prawo.

Przekładając na nasze - 5000 zł. U nas, w handlu starogardzkim, też na ogół są minimalne zarobki - 600 - 700 zł na rękę. Za ciężką pracę. Tak, ciężką. Ile taka sprzedawczyni się nabiega po sklepie. Kiedyś na kolegium zaproponowałem temat "Nogi ekspedentek". Nie chodziło o to, czy są zgrabne, a ile robią kilometrów za ta ladą.
- Najgorsze, jak jest cisza.
Cisza?
- Jeżeli nie ma kogo obsługiwać. Wtedy stan psychiczny jest fatalny.

No tak. Kierownik zmiany... W Starogardzie pracował pan w "Społem", ma pan doświadczenie handlowe. Jak tam funkcjonuje taki sklep?
- Pierwszy jest właściciel sklepu, drugi - menedżer, czuwający nad całością, później są kierownicy zmianowi, odpowiedzialni za obsługę klienta. To się wiele nie różni. Dla mnie było uzupełnienie tego doświadczenia handlowego i z tego się bardzo cieszę. Poznałem inną stronę obsługi klienta, jaką poznaje się w warunkach akademickich.

Inną stronę, czyli jaką?
- Klient realizuje swoje potrzeby. Ma potrzebę jedzenia - kupuje artykuły żywnościowe, ma potrzebę ubierania się - kupuje coś do ubrania, ma potrzebę spędzenia wolnego czasu - idzie do kina, do pubu, do znajomych itp. To sprawy oczywiste i wszystkim znane, ale mnie, marketingowcowi, praca w tamtejszym hipermarkecie dała sporo doświadczeń. Tam bardzo ważne jest to, żeby dostarczyć możliwie najwięcej satysfakcji podczas realizacji tych potrzeb i z poczynionego zakupu.

To nie jedno i to samo?
- Nie. Komfort samych zakupów to jedno, a to, co jest po dokonaniu zakupów to drugie. To drugie wiąże się z tym, czy odczuwamy satysfakcję po dokonanych zakupach, czy dyskomfort, że ktoś na przykład nas nabrał. Co do tego pierwszego. Można poprzez stworzenie określonej atmosfery sprzedaży maksymalizować tę satysfakcję klienta. Nie tylko poprzez ceny, ale głównie poprzez obsługę klienta. Trzeba z nim pospacerować po sklepie, doradzić. W 60 procentach klient wraca do sklepu dla sprzedawcy. Takie są dane. W tamtych sklepach kontakt z klientem jest ważniejszy od szybkości obsługi. Zakupy to też sposób spędzania wolnego czasu i to ma przynieść satysfakcję. Oczywiście jak jest zasobna kieszeń. Jak nie jest, trudno o niej mówić.

Ale u nas handlowcy też już się uśmiechają. Dorośliśmy chyba już do zachodnich standardów obsługi klienta...
- To nie jest sprawa dorastania. My przerabiamy jeszcze kapitalizm wolnorynkowy. Owszem, są sieci, które działają w sposób przemyślany i zorganizowany, i to widać. Ale mniejsze sklepy w wyniku braku popytu ilościowego są narażone na bardzo silną konkurencję, więc szybko powstają i szybko giną. Tam po pierwsze społeczeństwo posiada więcej pieniędzy i skłonność do wydawania jest większa, po drugie rynek jest poukładany i to tworzy większe bezpieczeństwo.

Czyli u nas z powodu braku pieniędzy klienci są bardziej nerwowi i handlowcy też. I to widać na twarzach.
- Społeczeństwo, które ma poczucie bezpieczeństwa i zasobności, jest nastawione optymistycznie. Jeżeli konsument jest pozytywnie nastawiony do siły swoich finansów, czuje, że może w jakiś wymierny sposób ten rynek ogarnąć. Stąd bierze się ten optymizm. Jest też optymizm pracownika. W Irlandii ich prawa pracownicze są bardzo ugruntowane. Nie są traktowani przedmiotowo jak w Polsce. Jeżeli ktoś tam podejmuje pracę, jest objęty ochroną aparatu prawnego, na jaką w Polsce długo będziemy czekać. To bardzo ważne. Można na różne sposoby dążyć do maksymalizacji wydajności pracy. Tam taka motywacja idzie poprzez poczucia bezpieczeństwa, stworzenie dobrej atmosfery.

Można maksymalizować jak w Polsce, poprzez - co tu gadać - wyzysk. Powiedział pan "stworzenie dobrej atmosfery". Jak to wygląda w praktyce?
- Podchodzi szef, widzi, że ktoś ma jakiś problem, odbiega od normy. "Czy wszystko jest o.k.?" - pyta. Tworzy się atmosfera przyjaźni. Ona powoduje, że praca nie staje się karą, tylko w znacznej części przyjemnością.

Może być tak. Może być też inaczej: przychodzi szef - chwila ciszy - strach - odchodzi szef - uff.
- Zależy, co przyjmiemy za normę. Może być tak - nie obrażając wilków - że człowiek dla człowieka staje się wilkiem, ale może być i tak, że człowiek dla człowieka jest człowiekiem i to jest norma. Ten wyższy poziom bierze się, jak człowiek dla człowieka jest człowiekiem. Społeczeństwo czuje się zadowolone. I nie tylko w sklepie. Ten zespół zachowań przenosi się na życie społeczne, również i na instytucje.

Keep smiling. Trzymaj uśmiech. U nas to się też spotyka. Zawodowe uśmiechy. I wszyscy tam się do siebie uśmiechają?
- Zasada "keep smiling" jest wpisana w obsługę klienta. To coś oczywistego. Ale ten ich optymizm to coś więcej niż zawodowe uśmiechy. Na skutek takiego a nie innego obiegu pieniądza np. w handlu i zachowań ludzi wszystko zaczyna się zazębiać i następuje przeniesienie tego optymizmu na wszystkie sfery życia.

A może u nas to nie jest do osiągnięcia, bo mamy wpisane w narodowy charakter ponuractwo, cwaniactwo i zawiść?
- Tak nie jest. Tego optymizmu nie ma nie dlatego, że to jest jakaś nasza natura, tylko że akurat jesteśmy w takim, a nie innym miejscu. W innych warunkach się zmieniamy. Polacy, którzy pracują w Irlandii, bardzo szybko się przystosowują do tamtego sposobu zachowań.
Czyli to trzymanie uśmiechu nie jest u nich "trendy", trzymaniem fasonu, bo tak tam trzeba?
- Absolutnie nie. To wynika z psychologii człowieka. Jeżeli ja przyjdę do pracy uśmiechnięty, mój dobry nastrój wpływa pozytywnie na innych. Jeżeli ktoś przychodzi nieuśmiechnięty, to znaczy, że coś się stało. Stąd te pytania szefa. Oni się troszczą. Dochodzimy do takiego stanu, że ten uśmiech jest wszędzie i to się udziela. Wchodzą uśmiechnięci klienci, my jesteśmy uśmiechnięci, wytwarza się absolutnie atmosfera życzliwości, absolutnie nie sztuczna. To jest ta różnica. Potem na ulicy. Ktoś kogoś potrąci i przeprosi. Nie tworzą się sytuacje konfliktowe. Zwykła grzeczność powoduje, że nie ma tych sytuacji. Zresztą jak się dobrze zastanowić, to nie wypada nawet tworzyć takich sytuacji. Odreagowanie złego humoru na innych staje się natychmiast zauważalne: jesteśmy jedyni, zaczynamy nie pasować. To oczywiste, że każdy człowiek ma lepsze lub gorsze dni. W sklepie klienci to odczuwają. Pytają, czy nic się nie stało.
Stwórzmy takie porównanie: hipermarket - miasto. Jest wiele spraw wspólnych, choćby i ten zespół zachowań, o których pan mówi. Władza to taki właściciel sklepu. Powinna podchodzić do klienta, pytać: jak się pan czuje? Powinna dbać o obywateli. Przed wojną symbolizowały to poranne przejażdżki burmistrza Buchholza bryczką po mieście. Zapewne kłaniał się mieszkańcom i pytał: Jak pan/-ni się ma? Da się to porównać hipermarket z miastem?
- Jak najbardziej. Dotyczy to wszystkich instytucji związanych z zarządzaniem miastem czy powiatem (mówię tu o instytucji rad czy o głowie miasta czy powiatu). Przykład powinien iść z góry. Jest to też problem kultury. Nie da się przenosić na całe społeczeństwo czegoś pozytywnego, jeżeli są tak duże uchybienia w podstawowych standardach zachowań międzyludzkich, również w kulturze dyskusji. Miasto patrzy, patrzą ludzie. Nie możemy oczekiwać pozytywnych zachowań, które by się przenosiły na resztę społeczeństwa, jeżeli ich nie ma u góry, jeżeli jesteśmy świadkami tego, co widzimy - nieustannej walki między siłami, ludźmi. Przykład idzie z góry. Dla mnie ten sposób dialogu jest obcy. Myślę tu o sposobie dyskusji, rządzenia, o środkach masowego przekazu.

Środki masowego przekazu po prostu zapisują to, co dzieje się na przykład na sesjach. Trudno je o to winić. Zresztą sporo po prostu chamstwa na sesjach to zdaje się nasza starogardzka specjalność. Dziennikarze z Tczewa zazdroszczą nam "temperatury" na obradach. Mówią: "Wy to macie o czym pisać. U nas w Tczewie czegoś takiego nie ma".
- Sposób dyskusji w Starogardzie jest bliższy dyskusji sejmowej. To jest ta głowa na samej górze. Wobec tego to Tczew jest nienormalny, a nie Starogard.

Czy to można zmienić?
- To jest możliwe, jeżeli w przyszłych wyborach właściwie ułoży się konfiguracja ludzi, zespołów. Jest szansa spożytkowania całej energii na rządzenie miastem, a nie kłótnie. Jeżeli jedynym kluczem wyboru będzie strona merytoryczna kandydata, to potem nie będzie miejsca na to, co mamy dzisiaj. Po przejęciu większej części władzy przez prawicę (to nie jest optymizm, to realizm) ta strona merytoryczna musi być wyeksponowana, ponieważ społeczeństwu to się należy. I potem trzeba będzie to jak najszybciej przenieść na instytucje w mieście, żeby ludzie szybko dostrzegli to, tę zmianę standardów, zachowań, gołym okiem na forum publicznym. Do tego - tak zakładam - z roku na rok będzie się poprawiała sytuacja ekonomiczna. To nastraja optymistycznie. Jeżeli ten poziom zasobności będzie rósł, to ten poziom jakości sprawowania władzy również będzie rósł. Ale my te procesy możemy przyspieszyć.

Taka czy inna konfiguracja władzy to jest pewna pochodna konfiguracji poglądów elektoratu. Jest lewica - prawica, reprezentują ją określeni ludzie, są między nimi emocje, ba, nawet otwarta nienawiść.
- Ten sposób rządzenia już się skończył. Widać to już w innych miastach. Choćby Tczewie, o którym pan mówił. Ludzie nie chcą tracić energii na coś, co na nic się nie przekłada. I do lewej strony, i do prawej strony musi to dotrzeć, że nie można tracić energii, a właściwie wykorzystywać zasoby ludzkie, nie można robić dwóch kroków do przodu, jednego do tyłu. Nie może być tak, że radni przez kilka godzin się kłócą. Zostać radnym to jest duże wyróżnienie, to jest zaufanie setek ludzi, ale z drugiej strony to i obowiązek, który nie pozwala mi tylko patrzeć na moje ambicje i międzypersonalne uwarunkowania. Ta odpowiedzialność powinna powodować, że muszę się zastanowić w każdym swoim zdaniu, czy to, co robię, mnie w jakiś sposób usprawiedliwia, że ktoś mi dał mandat zaufania, czy ja to nie robię dla własnych celów, czy nie, czy robię wszystko, co potrafię robić.

Ale ludzie lubią się kłócić.
- Kiedyś przez dwie godziny kłóciliśmy się w jakimś gronie o jakąś drobnostkę. W pewnym momencie ktoś powiedział, że przecież nasz czas jest cenniejszy niż ten problem. I wszyscy otrzeźwieli. Dzisiaj jest poczucie i chęć zmiany. Wydaje się, że chyba wszyscy wiemy o co chodzi. Idzie tylko o moment, kiedy to się stanie. Jest szansa jakiejś większej zgody. Jest mnóstwo powodów, dla których nowa rada nie będzie traciła energii na zbędne rzeczy, a położy nacisk na stronę merytoryczną pracy i ocenę zdarzeń. Będzie taki moment. I trzeba próbować. Samo nic się nie zdarzy. Szczęściu można dopomóc. Miasto wielkości Starogardu w wielu sytuacjach, w wielu dziedzinach można naprawdę sporo poprawić.

Czy nowa rada miasta Starogardu rozpocznie od podjęcia Uchwały uśmiechu?
- No widzi pan, nawet jak o tym mówimy, to już się uśmiechamy. Jeżeli to by się przenosiło na mieszkańców, to dlaczego nie? Może nie uchwała, ale byłoby sensowne stworzenie jakiegoś kodeksu zachowań, kodeksu przyzwoitości. Za tym mogłoby iść pokazywanie w mediach takiej rady. W Irlandii władza w ten sposób działa na społeczeństwo. Tam władza daje dużą dawkę pozytywnej energii. Mer "produkuje" tę energię. Jego osoba nie jest kwestionowana. Taka jest tradycja, że stara się pozytywnie oddziaływać publicznie na różne możliwe sposoby. Dokłada jedną cegiełkę do lepszego samopoczucia. Spotyka się, wspiera, zwłaszcza siły biznesowe, bo oni doskonale sobie zdają sprawę, że do dobrobytu potrzebny jest rozkwit biznesu. Oni mają świadomość, że tworzą łańcuch pozytywnych zdarzeń. Tam z tym się nie dyskutuje. Tam się pomaga, bo to jest rola i zadanie władz.
Polityk w Starogardzie i Limerick jest inny. Tam jest postrzegany jako osoba, która sprzyja, tutaj ta energia jest wytracana na inne rzeczy.
Więc tam to się tak ładnie wszystko zazębia? Zupełnie inny świat?
- Ja nie mówię, że zupełnie inny, że tam jest raj. Po prostu tam duża część społeczeństwa zaspakaja podstawowe potrzeby, ma poczucie bezpieczeństwa, pewność godnego życia. Taką możliwość daje dobrobyt. Tam człowiek zupełnie inaczej się budzi. Tutaj to jest być albo nie być. Tam człowiek nie jest skazany na codzienną walkę na przetrwanie. Jakie u nas są pierwsze pytania w rozmowie? "A ty gdzie pracujesz?" A później dobrze by było jeszcze, żeby w trakcie wyszło, ile zarabiamy. To z czegoś wynika. I tak trzeba podziwiać, że w tych warunkach to jeszcze nie pękło, nie wybuchło.

Może to by pękło i wybuchło, tylko w dzisiejszych realiach rozbicia społeczeństwa nie ma w jaki sposób? Jest jakaś wściekłość części narodu, która nie ma możliwości z niego wyjść w formie na przykład rewolucji czy wielkiego strajku.
- Tym bardziej trzeba zrobić wszystko, żeby coś tym ludziom dać z siebie, w sposób pozytywny, nie dzieląc na nas i na tamtych.
Na zdjęciu - Krzysztof Skiba i członkowie starogardzkiego PiS-u na jednym z zebrań.

O Krzysztofie Skibie w Kto jest kim:
http://www.kociewiacy.pl/modules.php?op=modload&name=News&file=article&sid=496

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz