środa, 26 stycznia 2005

Skórzecki zegarmistrz

Aż dziw, że przy zalewie nowoczesnych zabawek mierzących czas jest tu jeszcze miejsce dla zegarmistrza.

Ryszard Kolaska od 1985 r. prowadzi jedyny zakład zegarmistrzowski w Skórczu. Kilka lat miał wspólnika Kleinę, ale ten zmarł. Wydawałoby się, że tego typu zakład już dawno nie powinien istnieć, bo kto dziś naprawia zegarki?
- Nie istniałby, gdyby te usługi nie łączyły się u mnie ze sprzedażą - mówi pan Ryszard. - Ale są klienci, którzy jeszcze naprawiają swoje czasomierze. Mam kilku z zewnątrz, z Wybrzeża i z... Niemiec. Tak, z Niemiec. Pewien klient przywozi po 8 - 10 zegarków i naprawia tutaj, bo mu się opłaca. Ale to prawda, coraz mniej osób naprawia. Gdzieś o połowę mniej niż 10 lat temu. Co chcą naprawiać? Stare zegary, między innymi polskie "Metrony", produkowane w Toruniu w lata 60. i 70. Klienci nieraz przynoszą też okazy, których zupełnie nie opłaca się przywracać do życia. Ale oni bardzo chcą. Mają do nich sentyment, bo to po babci lub dziadku i musi dalej chodzić. Najstarszy zegar, jaki tu miałem, został wykonany na początku XIX wieku. Francuski, niekompletny. Klient przywiózł go z Pruszcza.
Zegarmistrza ratuje sprzedaż. Mieszkańcy miasteczka i okolic kupują baterie, paski, bransoletki i tanie zegarki nowoczesne lub imitujące te tradycyjne. Drogich, których cena idzie w tysiące złotych, nie ma, bo nikt by ich nie kupił? - To były zamrożony pieniądz - mówi pan Ryszard. - Lepiej kupić parę kilo zegarków - reklamówek. To prędko zejdzie.
Tekst o foto D.S. i P.Cz.

Foto
Ryszarda Kolaskę zawsze ciągnęło nad morze. Został zegarmistrzem. Zaskakujące, gdyż zegarmistrz i marynarz to skrajnie różne zawody. Rzemiosła nauczył go pan Rzepczyński z Czerska.

Na podstawie Kociewiaka - dodatku do dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz