sobota, 1 stycznia 2005

Opowieść Franciszka Czai

Za nami 15 lat III Rzeczypospolitej. Gdzieniegdzie dokonują bilansu zysków i strat. Po stronie zysków trzeba policzyć zmianę wyglądu miast i wsi. Domy odnowione, okna powymieniane, ogródki ozdobne zamiast pietruszki. Weźmy chociażby dom Franciszka Czai w Barłożnie. Okna z PCV, między pięknie kutym ogrodzeniem a ścianą frontową ładnie skomponowane krzewy i kwiaty
-
Ładnie jest
-

A co pan ma za fortepian?
Pukamy do drzwi wejściowych. Po chwili na szerokość kilku nosów otwiera nam je starszy pan, po posturze widać, niegdyś kawał chłopa. Zaskakuje nas zdaniem: "A co to za fortepian?" - i przed oniemiałymi drzwi zamyka.
Po kilkunastu minutach jednak, po negocjacjach z rodziną starszego pana, dochodzi do rozmowy.
- No bo niedawno przyszła dziewczyna z tabliczką z naszym numerem domu 25 - wyjaśnia pan Franciszek sprawę fortepianu. - Mówiła, że przysłali ją z gminy, bo trzeba tabliczki wymieniać na nowe. I ona chodzi, i sprzedaje nowe numery. Kupiłem. Gdzieś tam leży.
Później pokażą nam tę tabliczkę. Nawet ładnie wykonana. Mogłaby wisieć. Ale powoływać się na gminę, kiedy w Barłożnie nie ma ulic? To też niezły "numer"

Dom ma 180 lat
Komplementujemy dom. Stoi w centrum wsi, naprzeciw bożej męki, stary musi być, a ładnie wygląda.
- Ten dom ma ze 180 lat - Franciszek Czaja, który w lipcu będzie kończył 80 lat. - Przed I wojną światową się palił. Po pożarze odbudował go ojciec leśnika Marcelego Kluczyńskiego, który zmarł w wieku 76 lat. W domu mieszkała moja matka Marianna Czaja, urodzona w 1897 roku.

Wojna
W tym wieku, a pan pali... - zaczepiamy bez przekonania, bo jak można tak mówić z przekonaniem, kiedy samemu ma się paczkę w kieszeni. Jedynie co nas, palaczy broni, to ów moment, kiedy się pierwszy raz sztachnęło. Zawsze to był moment stresujący, a więc okoliczności usprawiedliwiające.
- Miałem 18 lat, jak mnie zaciągnęli na wojnę. I nauczyli mnie palić - mówi Franciszek.
Wojna. Pierwszy sztach. Może w jakimś bunkrze, może w rowie, może skoro świt, na kilka minut przed atakiem na pozycje wroga. Kto to wie... Franciszek w takie okoliczności stresujące miał trzy lata na Wschodzie.
- W 1939 roku do szkoły chodziłem. I Niemcy wleźli do wsi. Bożą mękę, która stała naprzeciw domu, rozwalili nocą w sześć koni. Coś ich bardzo denerwowały. Może dlatego, że u siebie takiego czegoś nie mają. Widziałem, jak wywozili księży. Kiedy zaczęli brać ludzi do Sztutofu, dałem dyla na Żuławy. Ale w końcu mnie dopadli i zabrali do wojska. Nie umiałem ani słowa po niemiecku, ale kiedy w wojsku dali nam szlif, to nauczyłem się raz dwa. W baterii na 120 chłopa było tylko dwóch Polaków. W 1944 roku przyjechałem do Barłożna na urlop. Mieszał mi się polski z niemieckim. A wieś była całkiem polska. I tę polskość mocno okupiła. Jeszcze na tydzień przed wkroczeniem Ruskich do Barłożna wystrzelali całą rodzinę Nagórskich. Tacy byli.

Cyrkownik to ja nie jestem
Franciszek wrócił z wojny, ale długo w Barłożnie nie posiedział. Znowu poszedł w świat. Najpierw pracował jako kierowca w Człuchowie, potem na kolei w Tczewie. W domu w Barłożnie mieszkała matka. Pewnego dnia wrócił, by poszukać żony. Znalazł Agnieszkę.
A jak się poznaliście? - pytamy dociekliwie. Ludzie lubią czytać o laf story i oglądać takie rzeczy. Ponad 10 milionów Polaków śledzi M jak miłość.
- Poznałem u cioci. Przyszła do ciotki, podobała mi się, ta dziewczynka. Ja miałem 25 lat i już się martwiłem, że mogę zostać starym kawalerem. Przetrwałem w małżeństwie 58 lat.
A miłość? Była taka jak w filmach? - nagabujemy.
- Taki cyrkownik to ja nie jestem. M jak miłość to dla kobiet (żona potakuje, sama ogląda). Ja oglądam "Jeden z dziesięciu". Zagrałbym, ale nie chcą mnie wziąć.
Żartowniś z pana Franciszka.
- Poza tym z oglądam niemieckie programy z satelity. Przecież język znam.

Miało być o domu
Ciekawie się rozmawia, ale miało być o domu. Pan Franciszek kupił go 30 lat temu, kiedy znudziły mu się wojaże. Wrócił do barłozna, został brygadzistą w PGR-ze, a potem, kiedy kupił ziemię, rolnikiem. Po kupnie domu wyremontował zdewastowane wnętrze i zrujnowany dach.
- Dom był z czerwonej cegły, ale pulstrowała. Stąd tynk. Wszystkie okna wymieniliśmy na plastikowe. Krzaczkami z jednej strony zajmuje się synowa, z drugiej strony żona. Teraz jest ładnie przy wielu domach w Barłożnie, ale bywa i tak, że ktoś ma babów (kobiet - red.) pełno, kiełbasy z grilla żrą, piją piwko, a zielsko rośnie.

Płot jest wartościowy
Ogrodzenie jest stare. Nawet matka pana Franciszka nie pamiętała, kiedy powstało. Kiedy była dzieckiem, to już stało. W 1945 Rosjanie wjechali w nie czołgami.
I trzeba było poskładać elementy. Furtka, co teraz jest z boku, miała przyjść gdzie była wcześniej, czyli naprzeciw drzwi wejściowych. Mieszkał tu Zdrojewski, kowal. On to zrobił. Bramę do kościoła też. Na bramie są mosiężne tabliczki z napisem, kto robił. To ogrodzenie jest wartościowe. Ręczna robota. Te kwiatki, to wszystko. To nie było spawane.

Po Bożym Ciele
Jest dzień po Bożem Ciele. Z okien patrzą Matki Boskie i wszyscy świeci. Dookoła barwne kościelne wstążeczki. Widać, że naród jest tu religijny.
- Ale dawniej, kiedy do Barłożna przyjeżdżał biskup z Pelplina, to na szosie stawiano bramy - zauważa Franciszek Czaja. - No ale kobiety faktycznie upiększają. Eżbieta Czaja, synowa, pomaga Bożenie Jabłonkowej, która wraz z mężem Henrykiem ma pod stałą opieką bożą mękę. Na Boże Ciało procesja szła po całej wsi i oczywiście przystanęła też przy tej bożej męce.
A przy bożej męce słup telefoniczny ordynarny stoi - zauważamy. - Szpeci widok. W ogóle te słupy wszędzie przeszkadzają. W Bobowie to nie można zrobić zdjęcia kościoła, bo wszędzie słupy i druty.
- Panie, co ja się nagadał tym łazikom. Przyjecheli, żeby telefony zakładać. Wszystko pod ziemią już mają. Górą dwa kable tylko idą. I słupy stoją. Możesz pan gadać, a oni zawsze powiedzą, że nie mają pieniędzy. Toć ja im nie dam.
Na zakończenie opowiadamy panu Franciszkowi o dwóch samotnych 90-letnich bliźniaczkach z Bobowa, które wydzierżawiły ziemię, a dzierżawca nie płaci. Okazuje się, że starszy pan doskonale wie, co gdzie się dzieje, również w Bobowie. - Od szwagra synowju chcieli wydzierżawić, to nie chciały. To teraz mają - krótko stwierdza pan Franciszek.


Na podstaawie tekstu zamieszczonego w Tygodniku Kociewiak - dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz