Odwiedzamy małe firmy, pytamy o ich przeszłość. Niektóre liczą sobie więcej niż 15 lat, czyli mają TRADYCJĘ. Zaskakującą tradycję ma piekarnia M.M. Dyrzewscy w Skórczu.
Wreszcie własna własność
Właścicielami skórzeckiej piekarni byli Alfons i Marianna Dyrzewscy. Obecnie prowadzi ją ich syn Miłosz z żoną Małgorzatą.
Interesuje nas historia tej firmy - zwracamy się do pana Alfonsa.
- Ta historia zaczyna się od 1924 roku. Wówczas to mój przyszły teść Szczukowski, syn rolnika i sołtysa z Leśnej Jani, wyuczył się na piekarza i kupił budynek w Skórczu, gdzie była piekarnia. Ale akurat nastał czas ochrony lokatorów i teść nie mógł się tu wprowadzić.
"Ochrona lokatorów" - to coś jak w dzisiejszych czasach... Ciekawe, że kupił syn rolników. Widać, Szczukowscy byli majętni.
- Jak był dobry gospodarz, to miał za co... Wtedy teść przeprowadził się do Nowego, gdzie rozpoczął pracę w piekarni.
A w okresie okupacji?
- Piekarnią w Skórczu zarządzał Niemiec. W Nowem też.
A po wojnie? Nie mógł uruchomić tej piekarni?
- Po wojnie były GS-y. Ba, mieli tu swoje biura nawet kominiarze. To się tak mówiło, że GS-y dzierżawiły od Szczukowskiego, ale w rzeczywistości GS-y i PSS-y zwalczały prywatnych.
Czyli Szczukowski kupił piekarnię w Skórczu i nigdy tej swojej piekarni nie miał?
- Nie miał. Mieszkał w Nowem i tam pracował. Ja jestem z Nowego. Mój szwagier też miał tam piekarnię. Ja wyuczyłem się zawodu piekarza w Inowrocławiu. Znaliśmy się ze Szczukowskim jak łyse konie, a jego córkę znałem od szkoły. Ożeniłem się z nią w 1953 roku. Można rzec, wżeniłem się w rodzinę piekarniczą. Teść przed śmiercią zapisał wszystko w Skórczu córce. W 1963 roku zrobiłem mistrza i mogłem prowadzić piekarnię, ale tu nadal były GS-y. Wyprowadziły się dopiero w 1968 roku, kiedy to wybudowały swoją piekarnię. Można powiedzieć, że wtedy dopiero staliśmy się właścicielami swojego. Na początku chciałem robić cukiernię, ale ówczesny naczelnik Jan Duch wyperswadował mi ten pomysł. Zaczął namawiać, by jednak uruchomić piekarnię. Dużo mi pomógł. Chciał, żeby była konkurencja. Na sesjach Rady Miejskiej Narodowej ciągle była gadka, że chleb z GS-ów nie jest dobry. Ludzie narzekali, że albo jest niedopieczony, albo spalony.
Nie było innych konkurencyjnych piekarni?
- Na tym terenie nie było. GS-y piekły wtedy 12 tysięcy bochenków chleba dziennie. Oni byli na tym terenie tu monopolistami - produkowali na Skórcz, Smętowo, Osiek. Naczelnik mnie przekonał. Cukier jest albo go nie ma - mówił - a mąka zawsze się znajdzie, bo chleb musi być.
Naczelnik Jan Duch wobec tego był prekursorem wolnego handlu w PRL-u...
- Tak, Jan Duch był prekursorem. Jest tu dzisiaj powszechnie szanowany. Ale to i tak długo trwało. Te rozmowy zaczęły się przed "Solidarnością" w 1980 roku, a wystartowałem z piekarnią dokładnie 15 lipca 1986 roku. Musiałem dużo w tę piekarnię zainwestować, by spełnić normy. Do tego była kwestia lokatorów. Oni byli wtedy bogami. Naczelnik dał tym ludziom nawet trzy mieszkania, tak chciał tu tej piekarni. Wyraził też zgodę na remont i dzięki temu mogłem wziąć pożyczkę.
I w 1986 roku zaczął pan konkurować z GS-ami?
- Co to była za konkurencja. Na początku produkowaliśmy około 300 bochenków.
Był pan wtedy pierwszym prywatnym piekarzem?
- W powiecie mieli jeszcze Deja, Walczak, Weissbrot, Wrzoskiewicz. Ja mogę powiedzieć, że byłem pierwszym prywatnym piekarzem w Skórczu. Pierwszym w tak strategicznej branży.
Ale zaczął pan w końcu konkurować z GS-ami, jak to się marzyło naczelnikowi Duchowi?
- Tak. Wkrótce schodziło już u mnie około 6 tysięcy bochenków. A w GS-sach sprzedawali mniej.
A jak jest teraz?
- Szczerze? GS-y jeszcze się bronią. Teraz żyjemy w zgodzie. Ale kiedyś było inaczej. Kiedyś przez wojnę prezesów ze mną przez 3 miesiące nie dostawaliśmy węgla (GS-y miały monopol na węgiel). Poszedłem w tej sprawie do Izby Rzemieślniczej i tam postawili wszystkich na nogi. Na drugi dzień przyznano mi przydział na węgiel. Było też coś innego. Na początku nie chcieli się u nas zatrudniać pracownicy, podobnie uczniowie. Wiadomo, tu trzeba było pracować, a w GS-ach fajeczka, przerwa. Tu się ostro pracowało i pracuje. Żona na przykład ostro pracowała w sklepie przy piekarni.
Jakie to uczucie, być wreszcie właścicielem piekarni?
- Fajne uczucie. Bo się coś robi dla ludzi i dla siebie. I to, że wiesz, że im więcej robisz, tym więcej masz.
A jak z zatrudnieniem w takiej małej piekarni?
- W pewnym momencie miałem sześć osób na jednej zmianie. A zmiany były trzy. W sumie po 1990 roku zatrudniałem nawet i 20 osób. Wówczas woziliśmy chleb nawet do Starogardu, do Sarnowskiego. Mogłem produkować jeszcze więcej, bo po 1989 roku odzyskałem piekarnię w Nowym. Ale z niej zrezygnowałem. Nie można siedzieć na dwóch miejscach.
Nie ma pan jakiegoś rzucającego się w oczy szyldu. To marketingowy błąd.
- Szyld z nazwiskiem wisi od początku. Jestem zwolennikiem nazywania firmy od nazwiska. Wyrabia się marka. Jest się rozpoznawalnym. Nie jednak ma jakiegoś wielkiego szyldu, bo nas tu już znają.
Teraz piekarnię prowadzi syn, a pan swoim mistrzowskim okiem dogląda. Ile ta piekarnia zatrudnia osób dzisiaj?
- Syn przejął piekarnię w 1999 roku. Obecnie pracuje tu 14 osób.
No to pod względem zatrudnienia, biorąc pod uwagę osoby fizyczne, ta piekarnia to numer jeden w Skórczu.
- Prawdopodobnie tak. Ludzie mają zatrudnienie. Do tego syn ma dużo podziękowań za sponsoring.
Tekst i foto Marek Grania
1. Żadnych ulepszaczy - mówi mistrz Dyrzewski. - Tu się przestrzega tradycyjnych receptur. Na zdjęciu najmłodszy uczeń Arkadiusz Maszka przy dolewaniu zakwasu. To ważna czynność.
2. I tu wojna i socjalizm zburzyła ciągłość. Podczas wojny trzeba było mieć szczęście, socjalizm trzeba było przeczekać. Alfons Dyrzewski (ur. w 1928 roku) miał podczas wojny miał szczęście. - W 1945 r. w Nowem szedłem sobie ulicą i wzięli mnie Rosjanie. Mówili, że do roboty do budowy mostów w Bydgoszczy, a wywieźli na Ural. Tam pracowałem w górnictwie. Miałem szczęście, bo pracowałem tylko rok. W obozie było 2000 osób, wróciło 400. Na zdjęciu Alfon i Maria Dyrzewscy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz