środa, 11 maja 2005

Ciąg życia w jednym miejscu

Państwo Władysława i Lucjan Dzienniakowie obchodzili 24 kwietnia 2005 r. JUBILEUSZ 60-LECIA POŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO. Piszemy to wielkimi literami, bo uroczystość była niezwykła. Na rodzinne spotkanie zjechały dzieci państwa Dzienniaków, których mają 17, i ponad 50 wnuków! Dzisiaj rozmawiamy z Jubilatami o... całym życiu.




Wesoło było
- Skąd pochodzę? Ja się tutaj urodziłam w 1923 roku - opowiada pani Władysława (81 l.). Moja mama, Ewa Jędrzejewska z domu Burczyk, też się tu urodziła. W 1891. Zmarła w 1979 w wieku 84 lat. Mamy rodzice też stąd byli.
Ciąg życia mam więc w jednym miejscu.

Czyli rodzina mieszkała tu w XIX wieku... Ładnie powiedziane - "ciąg życia". To dobrze czy źle, że ma się ciąg życia w jednym miejscu?
- Innego życia nie znam, ale mi się wydaje, że dobrze. Do pracy się chodziło tutaj, a jak człowiek przyszedł do domu, był wolny, nie miał żadnego kłopotu. I wesoło było. Zabawy w lesie, muzyka, lampiony... W muzyce był utalentowany mój brat Wiktor. Grał na akordeonie i na skrzypcach, i wypożyczał książki ze Starogardu do gry w teatrze. Wiktor w ogóle był wszechstronny. Raz wygrał zawody kolarskie. Starogard, dookoła i do domu, taka trasa. I organizacyjny był. Prawdziwie to prawie wszyscy moi bracia grali, na akordeonie, na skrzypcach, na klarnecie. Przed wojną na Boże Ciało grali w procesji, na zabawach też. I ojciec grał na harmonii. Raz w okupacji tu z Gdańska przyjechali w gościnę, a on zagrał "Jeszcze Polska...". Zaraz mu harmonię wyrwali. Ojciec umiał czytać i pisać. Ze szlacheckiej rodziny tata się wywodził.
Lucjan z Carskiej Łąki
Pan Lucjan (83 l.) nie ma tutejszego ciągu życia. Przyjechał z rodziną Łódzkiego, z gminy Cesarska Łaska, z miejscowości... A niech tam... Trzy lata przed wojną, w 1937 roku.
- Oni mieli w Łódzkiem gospodarstwo - dodaje szczegóły pani Władysława. - Zabierali im ziemię pod tory kolejowe. Gospodarstwo zmalało i teściowej brat namówił ich, żeby przyjechali na Pomorze. Szukali tu ziemi, nie mogli znaleźć. Osiedlili się w Lipach za Zblewem, ale tam były piachy, życia w tym nie było. I wtedy przyszli do Bietowa na majątek.

Do tego domu, w którym teraz jesteśmy?
- Nie, do innego, który został rozwalony. W tym domu ja się urodziłam i tu jestem.
Ilu pracowało
- Przyjechałem tu z rodzicami jako 16-latek. I tu się poznaliśmy - mówi pan Lucjan. - Tu stał piękny pałac, rozszabrowany po wojnie.
- Męża rodzina pracowała na tym majątku, moja rodzina też. Mój ojciec, Edward Jędrzejewski, był na majątku kołodziejem. Pracował w szaluźni. Robił wozy... Co to szaluźnia? Tak to się nazywało. Dwa warsztaty - stolarski i kołodziejski. Z synem i bratem robił. Wtedy nie było nic z fabryki i wszystko trzeba było robić samemu. Te wozy, te koła drewniane, te łby wytoczyć. Maszyna pracowała jedna, na pedały, żeby równo coś wyrzeźbić. Frezarka.

Ilu ludzi pracowało na majątku?
- Sporo. Było sześć domów mieszkalnych. Pałac liczę osobno. Pracowali w szaluźni, w kuźni, która się rozsypała, w dużej gorzelni, która też już nie istnieje. Komin i kocioł zbombardowali przez wojnę, a potem ludzie się budowali i chodzili po cegły. Po wszystkim została resztówka pałacu... Jaką jeszcze mieli tu pracę? Sadzili kartofle. Tyle hektarów (mama mówiła, że ponad 3000) z koszykiem trzeba było posadzić. Bliżej wojny tych hektarów było mniej. W 1937 roku część rozparcelowano. Tu pozostało Bietowo majątek, a gdzie parcele - Bietowo Kaliska. Ile mogło pracować? 18 tutejszych rodzin, po 3 osoby liczyć na rodzinę. Do tego na sezon przyjeżdżali ludzie z Polski, mówili - z Kongresówki. Dla nich stał specjalny dom. Gospodarz jeździł gdzieś do Polski, organizował tych ludzi. Zimową porą ten dom służył nam - robiliśmy tam potańcówki, zabawy, graliśmy przedstawienia... Pracy tu było pełno. Trzeba było powiązać tyle hektarów pola. A zboże przecież kosami kosili. Pięknie wyglądało - dziewięć chłopa, jeden za drugim szedł i kosił.
Lucjan pracował w konie

A pan, panie Lucjanie, co pan robił na majątku?
- W konie pracowałem. Cztery konie każdy miał.
- Mówili fornal, ale był furmanem... - znowu wtrąca, dodaje szczegóły, rozwija pani Władysława. - Koni chyba było 6 cugów, po cztery w cugu. Musiał dbać, czyścić, rano oprzątać. Konie były robocze. A paradne były w stajnie dla dziedziców do wyjazdu. Tam pracował kuczer. To była osobna stajnia - dla tych paradnych. Jeden człowiek się nimi opiekował, zaprzęgał do bryczki... Dobrze mieli pany. Stefan Suryn, właściciel, mieszkał w Warszawie, a tu przyjeżdżał na wakacje. Kort tenisowy był, z gośćmi sobie grali... A dyrektorem majątku był Jan Susin. On potem w tych Kaliskach też wziął sobie dużą działkę. Po pewnym czasie wyjechał i już nie wrócił, i tę jego działkę z kolei ludzie rozparcelowali.

Mąż pracował już jako nastolatek. A pani?
- Jak tylko wyszłam ze szkoły, w wieku 14 lat, to zaraz poszłam źrebaki paść.

Wcześnie. A mówiła pani, że było tyle radości. Potańcówki, przedstawienia. Grała pani?
- Moje starsze siostry grały co zimę, a ja tylko jedną scenę zagrałam. Nazywała się "Walkowe kochanie".

Ile pani miała rodzeństwa?
- Według starszeństwa wymieniam braci: Boleś, Wiktor, Antek, Bernard, Władek, Stefan, Edward, Henryk i Jerzy. I siostry: Marta, Anna, Helena, Weronika Zofia i ja.

Na zdjęciu Rodzina Jędrzejewskich przed wojną w Bietowie. Nad tatą pani Władysława.

Ciąg dalszy - kliknij:
http://lubichowo.kociewiacy.pl/admin.php?module=NS-AddStory&op=EditStory&sid=122

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz