środa, 18 maja 2005

Gałganiarz

Miłość bliźniego nakazuje złe dobrym odpłacić.

Taką miłość wykazał stary Raczek. Jego postać była mała i chuda, posiadał ostrą, rozkrwioną twarz, z głębokimi około ust fałdami i zmarszczone czoło.
Jak rozżarzone węgle patrzały oczy z tej twarzy. Wargi mocno ściśnięte - małomówny ciemny mężczyzna.

Do jego wyglądu odpowiednie było jego zachowanie i stałe przygnębienie.
Jako gałganiarz chodził od wsi do wsi, ciągnął za sobą - ciężko oddychając - swój wózek, na którym leżał wielki worek, w którym umieszczał zbierane szmaty i stare żelastwo.
Osobne miejsce na wózku zajęła skrzynka z różnymi towarami na zamianę
Było to w dobrych starych czasach - jeszcze przed pierwszą wojną światową, kiedy stary Raczek mógł jeszcze załatwić swoje sukcesy bezgotówkowo.
Zamieniał stare szmaty i żelastwo na nici, igły, rysiki, ołówki, różne obrazuszki i inne drobnostki, które młodych i starych na wsi - w zachwyt wprowadzały. Najlepszą jego klientelą były dzieci, które zachwycały piękności leżące w skrzyni Raczka.
Tygodniami zbierały kawałki niepotrzebnych więcej szmat, by zamienić u handlarza na piękne obrazki.

Dorośli stronili od niego z powodu jego niespokojnego zachowania się. Zachowanie to zmieniało się natychmiast, kiedy był okrążony przez dzieciarnię i niejednemu z dzieci wsunął w rączkę więcej obrazuszków - niż wynosiła wartość danego mu towaru zamiennego.
W tym momencie - znajdując się wśród dzieciarni - zamienił się w zupełnie innego człowieka. Zginęło jego ostre spojrzenie , ciemne rzęsy świeciły jakoby z wielkiej miłości ku dziatwie, a pergaminowa twarz wyglądała miękko i łagodnie.
Tylko jeden był człowiek, który się naszemu handlarzowi psocił.
Był to dróżnik kolejowy, który mieszkał w budce strażniczej nad linią kolejową Starogard - Tczew.

Pewnego dnia, kiedy w pobliżu strażnicy Raczek odpoczywał, przyszedł ów dróżnik i wsadził handlarzowi ciężki kamień do worka , leżącego na wózku.
Dopiero wieczorem, kiedy Raczek przybył do miasta, zauważył, że w pocie czoła wiózł między innymi ciężki kamień, który niedobry dróżnik wsunął mu do worka.
Od tego czasu Raczek niechętnie zbliżał się do strażnicy , by nie wpaść dróżnikowi w ręce, który w całej okolicy był znany jako popędliwy człowiek.
Pewnego wieczoru - było już bardzo późno - ciągnąc swój ciężko obładowany wózek nasz handlarz, by skrócić sobie drogę do miasta , pojechał ze swoim wózkiem ścieżką dla pieszych - wzdłuż toru kolejowego.

Na swoje nieszczęście spotkał niedobrego i znanego mu dróżnika, który wracał do domu, po skontrolowaniu szyn, co należało do obowiązków strażnika.
Ten, [było to na wysokości leśniczówki Kochanka] przystąpił do skurczonego handlarza i zrzucił go z wysokiego nasypu - tak samo uczynił z wózkiem.
Raczek pozbierał swój towar i udał się, lamentując, przez łąki do miasta.
Lata upłynęły od czasu ostatniego wydarzenia.
Handlarz i dróżnik nie spotkali się więcej.
W międzyczasie zmarła żona dróżnika. Wdowiec mieszkał nadal na strażnicy ze swoim dziesięcioletnim synem Piotrem.
Pewnego dnia Piotr pasał kozy na wysokim nasypie kolejowym
Jedna z kóz przerwała łańcuszek, a czując się wolna, uciekła przez tor kolejowy na przeciwną stronę torów.

Piotr ścigał kozę, ale nieszczęście chciało, że potknął się o szyny i poczuł silny ból w nodze. Nie mógł się podnieść.
Wtem usłyszał stuk kół nadchodzącego "Expresu Północnego" Berlin - Petersburg, pędzącego z wielką szybkością. Piotr jeszcze raz przeraźliwie zakrzyknął i utracił przytomność.
Nagle ukazał się ciężko dyszący nasz handlarz, który usłyszał krzyk chłopca.
Źle było handlarzowi z oczu patrzeć, kiedy poznał w chłopcu syna swego przeciwnika.
W pierwszym momencie pomyślał, że będzie to kara za wyrządzone mu krzywdy przez ojca nieszczęśliwego chłopca, leżącego teraz na szynach.
Przeraźliwy śmiech wydarł się z krtani handlarza.

Ale coś drgnęło u niego wewnątrz. Skoczył na tor i wyrwał chłopca całą siłą z szyn.
W tym momencie zbliżał się "Expres", a ciśnienie powietrz przejeżdżającego pociągu było tak silne, że wyniosło handlarza z chłopcem na bok i to tak nieszczęśliwie, że handlarz uderzył głową o słup sygnalizacyjny. Zalany krwią Raczek zmarł na miejscu.
Kiedy po pewnym czasie, dróżnik znalazł obojga - jego syn leżał nieprzytomny w objęciach zmarłego handlarza. Długo stał nad nimi. Położył syna na wózek handlarza i nieżyjącego Raczka obok niego.
Zawiózł ich do Starogardu, po czym powiadomił o wypadku swoją władzę przełożoną i policję w Starogardzie.
Po przeprowadzonej sekcji zwłok w szpitalu miejskim w Starogardzie, pochowano nieboszczyka na cmentarzu parafialnym przy wielkim udziale ludności. Zaś koszty pogrzebowe pokrył kolejarz ze swych długoletnich oszczędności. Kolejarz stał się odtąd innym człowiekiem - żył tylko myślą o służbie i wychowaniu swego , od śmierci uratowanego syna.
Franciszek Biernacki.
[G.K. - 3.12.1993 r.]




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz