poniedziałek, 16 maja 2005

Przeplotnia

Do Kocborowa przyjechała zaraz po maturze- 1 września 1958 r. Pracowała tu, w przedszkolu, do 31 sierpnia 1988 roku.
Stefania Mach - przedszkolanka.

- W ogóle jestem lwowianką i w dowodzie mam - ZSRR. Pożegnanie z tamtymi stronami, z województwem lwowskim, było krótkie - mieliśmy na to dobę. Przyjechaliśmy na Ziemie Odzyskane, do Starego Pola koło Elbląga.

Jak to się stało, że znalazłam się tutaj? W Kocborowie pracowała koleżanka z Elbląga, a tam miała mieszkanie. Tu miała kawalerkę. Postanowiłam się zamienić - ona obejmie moją pracę w Elblągu, a ja jej w Kocborowie.

Dlaczego? Młodzieńcza przewrotność mówiła mi, że w Elblągu będę ciągle uczennicą - że na moje zajęcia będą przychodzili moi profesorowie. A w nowym miejscu pracy będę mogła się wykazać.

Mój Boże, co ja tu będę robiła

- Kiedy w Tczewie wsiadłam do pociągu do Starogardu, byłam zdruzgotana - nie rozumiałam, o czym dookoła mówią. Gwara kociewska z germanizmami była tak inna od śpiewnego języka z kresów... w Elblągu też mówili zupełnie inaczej - tam mieszkała ludność napływowa. Mój Boże, co ja tu będę robiła?! - zadawałam sobie pytanie. O tej gwarze może pan nie pisze - czy ktoś się nie obrazi? Wtedy o gwarze mówiło się jak o czymś złym. A teraz? Lubię, jak ktoś mi czyta Kaźmniyrza, bo samej trudno mi odszyfrować ten zapis. Albo ile jest śmiechu, kiedy się czyta Kipki opałki.

Pierwsze wrażenia

-- Kocborowo? Miasto samo w sobie, samowystarczalne. Byłam pełna emocji, zapału - uderzyła mnie ta cisza: oto tu powinnam coś zrobić, coś takiego, żeby moje marzenia się zrealizowały. Na początku zachwyciła mnie tutejsza przyroda, samo usytuowanie szpitala. tu było coś ciekawego, coś takiego, co - jakby to powiedzieć - napawało zobowiązaniem, że w tych murach naprawdę trzeba dobrze pracować, w tych murach, w takiej architekturze. Wszystko było takie monumentalne, niezniszczalne.

Przedszkole - pierwszy dzień

- Po przyjeździe zobaczyłam jeden oddział, ponad czterdzieści dzieci. "Boże, takie dziecko tu przyszło, jak tu będzie pracować!" - mówiła Baumanowa bardzo życzliwie.

W tej grupie było bardzo dużo chłopców... I tak sobie myślałam - czy te dzieci będą zdolne. A miałam taką zawodową ambicję, żeby dzieci były najmądrzejsze. I myślałam też o tym, jak one będą się do mnie odnosiły, czy mnie zaakceptują, czy im się coś we mnie spodoba, nawet mój wygląd. Pamiętam, że pierwszy wyszedł Stasiu Cherek - ładny, szczupły. Dlaczego akurat jego pamiętam? Zaraz opowiem.

Miał pończochy na gumkach i te pończochy oblałam mu atramentem. Bardzo się zdenerwowałam, czy będę w stanie te pończochy mu odprać. Atrament stał na biurku, a on wpadł do pokoju i kałamarz się przewrócił. Pończochy i bluzki flanelowe - tak były wtedy ubrane dzieci.

Przyjechałam i rozlokowałam się w pokoju obok przedszkola. Pamiętam pierwszy dzień, siebie jak przyszłam do pracy - ja, szczuplutka, młodziutka, z warkoczykiem. Ubrano mnie w biały, pilęgniarski fartuch do kostek. Wyglądałam jak strach na wróble. Tak Genia Gburek mi kazała. W takim stroju musiałam pójść do dyrektora. Dzieci też miały szare fartuszki.

Rozpoczynałam pracę z Eugenią Grabowską-Gburek. Przede mną pracowała pani Klara Piłat z Barłożna, była zakonnica - osoba bardzo pogodna, miła, z poczuciem humoru. Wystąpiła z zakonu , gdyż musiała zaopiekować się sparaliżowanym ojcem, mieszkającym w Starogardzie. Kiedy zaczęłam pracować, Klara pracował na pół etatu. Do zakonu już nie wróciła. To ona założyła to przedszkole- w 1946\47 r. Miała tylko jeden pokój, a dookoła mieszkały prywatne osoby.

Pierwsza absolwentka

- Po roku pracy podjęłam zaoczne studia. Udało mi się, bo starsze nauczycielki nie chciały studiować. Przez rok nie zapomniałam wiedzy. A w Elblągu mieliśmy psychologię, pedagogikę. Elbląskie Liceum Pedagogiczne stało na wysokim poziomie. Po trzech latach byłam pierwszą absolwentką Studium Wychowania Przedszkolnego w Gdańsku przy ulicy Kładki. Trzy lata - tyle uczenia się. Byłyśmy młode, żądne wiedzy, ciekawe życia, piękne - miałyśmy wzięcie.

Remonty

- Miałam kwalifikacje, dbałam o swój autorytet. Byłam perfekcjonistką - może zbyt emocjonalnie podchodziłam do pracy, może za bardzo się eksploatowałam. Od rana do nocy żyłam pracą, żeby wszystko jak najlepiej zorganizować.

Remontów było sporo. Taka ciekawostka. Za każdym remontem musiałam zmieniać klamki - chować te oryginalne, takie były ładne.

Co się zmieniło w przedszkolu ? Wszystko. Z tego jednego pokoju jest to, co dzisiaj. Zmieniłam stropy z drewnianych na metalowo-betonowe - to był jeden z poważniejszych remontów. Musiałam to organizacyjnie zdzierżyć. Podczas remontów zdarzały się różne ciekawe sprawy. W jednej z sal między boazerią [dębowa boazeria jest w dwóch pomieszczeniach], a ścianą znaleziono niemieckie , pisane gotykiem gazety z Elbląga - tak kruche, że po dotknięciu się rozsypywały. Albo z tym żyrandolem. W sali wisiał śliczny żyrandol i komisja BHP zadecydowała, że może się zerwać. Kazali zdjąć, a tak pasował do kredensu i innych mebli... Został ofiarowany do kościoła na Łapiszewie.

Najpoważniejszy remont był w 1981 roku, kiedy powstała "Solidarność". Pan Sadowski był wtedy przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego - i wywalczyłam górę, to znaczy pierwsze piętro na przedszkole. W kronikach jest to odnotowane.

Zabawki

- Na początku wyposażenie przedszkola było bardzo skromne. Zabawki drewniane, toporne - przeważnie zające i pieski na czterech kołach, w kwiatki malowane, szaro-bure, zrobione przez pracownię terapeutyczną w szpitali - to był dla mnie koszmar. Po pracy zaczęłam robić klocki - "ubierałam" je w kolorowe szmatki, robiłam mebelki. Chodziłam też do szwalni zakładowej, do pani kierowniczki Gabrieli Cherek, która pozwalała mi szyć ubranka dla lalek. Szmatek trochę swoich miałam, trochę dzieci przyniosły.

Zdjęcia - znam wszystkich

- Zdjęcia przeważnie robiłam sama. Ale są też inne - robił je pan Stanisław Fota [jego żona Urszula pracowała w Kocborowie jako dentystka]. Te są jego autorstwa, ale takie same są w kronice przedszkola.

Nr 1. Od tego warto zacząć. Chyba 1960 rok. U góry od lewej stoją: pomoc kuchenna Waleska Bauman [jak i dzisiaj u nas się nie gotowało; obiady przywoziło się najpierw we wiadrach, a później w termosach wózkiem z centralnej kuchni szpitala], obok pani Wanda Szczodrowska - pomoc nauczycielki i ja. Na dolnym stopniu dziewczynka z lalką - Renata Barc, przy niej Andrzej Malinowski - dziś nauczyciel w Technikum Skórzanym, zajmuje się turystyką, i Wiesław Wilma. Stopień wyżej Franek Domski, syn fryzjera z Al. Wojska Polskiego, dziewczynka ze spuszczoną głową - starsza z Biedrzyckich, Wiesia i Basia Eggert - skończyła pomaturalną szkołę fizykoterapii, ma troje dzieci, męża - wyszła za mąż za kolegę z przedszkola Andrzeja Nibusa i ich dwoje dzieci też wychowałam - czyli drugie pokolenie, proszę pana. Stopień wyżej od lewej Jan Gołuński - zawodowy wojskowy w Malborku, Leszek Kawiński - ożenił się z Anią Rogalewską , czyli też małżeństwo "przedszkolne"- obecnie mieszkają w Niemczech, Halinka Lenart - wychowanica księgowego Olszewskiego [obecnie Kosiedowska]. Stopień wyżej od lewej Danusia Sarafin - dyplomowana pielęgniarka, pracuje w szpitalu, wychowałam już jej dwoje dzieci, Ewa Szczodrowska i Danusia Kobierzyńska.

Nr 2. Dzieci kocborowskie. Namiot rozstawiono również w przedszkolnym ogródku. Od lewej Janusz Fota - inżynier, obecnie mieszka z rodziną w Niemczech, Ela Malinowska, Andrzej Migoń - lekarz weterynarii w Starogardzie, Marek Fota, Jan Gołuński i Andrzej Malinowski.

Nr 3. Przeplotnia [niektórzy mówią kratownica] - stara jak świat, funkcjonująca do dzisiaj. Na kratownicy nie było żadnego wypadku. Dzieci są sprytne, elastyczne - wypadków jest najwięcej, kiedy się drży o nie. Od góry od lewej Janusz Fota, Wiesława Biedrzycka, Franek Domski, Mietek Weltrowski; pięterko niżej- Jaś Dłużewski - skończył Politechnikę w Gdańsku, Marek Gorczyca - pełen kontrastów i pomysłów chłopiec, skończył wydział zootechniki w Bydgoszczy , a przedtem fizykoterapię, obecnie pracuje w RPA , Renata Barc. Niżej w pilotce Zbyszek Guz- a to był żywy chłopiec i chętnie bawił się z koleżankami, niżej Danka Kobierzyńska , Danka Szarafin, mały chłopczyk - Andrzej Malinowski - mógł mieć wtedy ze 3 lata, obok autor niniejszego artykułu, dalej Wiesław Wilma, Ewa Szczodrowska , Basia Eggert, Kazik Szarafin, Mirosław Szarafin, z boku Michał Majewski.

Ubiory

Dzieci były ubrane w fartuszki z szarego płótna -wszystkie miały obowiązek je nosić. Szare płótno, żeby się nie brudziły. Niechętnie to nosiły -chłopcom fartuszki kojarzyły się z "babą", dziewczętom nie podobały się ze względów estetycznych. Niektóre się buntowały, w końcu zbuntowałyśmy się i my, wychowawczynie. Wszystkie miały bawełniane pończoszki -dresy i spodnie dopiero się pojawiały. Skafanderki i płaszczyki ubogie, Jasiu Dłużewski ma płaszczyk w pepitkę. Ale widzi pan, wszystkie dzieci są uśmiechnięte, szczęśliwe.

Plac zabaw

- Plac zabaw, ogródek kocborowskiego przedszkola - wspaniałe miejsce z tują. Wynosiłyśmy stoły do ogrodu - robiłyśmy śniadania i obiady. Leżaki też wynosiłyśmy, kiedy było ciepło. Dzieci w przedszkolu przebywały 9 godzin, ale część przychodziła na 5 godzin. Przedszkole było czynne 10 godzin... Czy pan wie, że wtedy niektórzy myśleli o przedszkolach całotygodniowych? W poniedziałek przyprowadzałoby się dzieci, w sobotę odbierało. Takie były tendencje...

Satysfakcja

Historia przedszkola jest odnotowana w kronice. Dzieci, potem ich dzieci... Mnóstwo różnorodnych imprez. Raz zorganizowaliśmy nawet zjazd absolwentów jednego rocznika...

Spotykam w mieście swoich wychowanków, mówią mi po imieniu, a ja nie pamiętam-takie twarze dorosłe . Nie ma co się dziwić - ogromny facet, często pod wąsem i z brodą, i jak mam go rozpoznać. Ja się mniej zmieniłam niż oni. Ale mam satysfakcję, że mnie wspominają...

Notował: Tadeusz MAJEWSKI
1997

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz