środa, 18 maja 2005

Zmartwychwstanie pana K.

W czasie międzywojennym żył w Starogardzie niejaki pan K., wdowiec.

Ów pan K. wrócił po długoletniej nieobecności w kraju ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i to z większą gotówką, którą po części sam zdobył pracą własnych rąk, a po części otrzymał w spadku po zmarłej żonie, pełnokrwistej - jak sam opowiadał znajomym - Amerykance i w dodatku pięknej kobiecie, co widać było z pokazanej przez niego fotografii.

Po pogrzebie żony, którą bardzo kochał i zapisaniu pewnej sumy na utrzymanie grobowca, rozwiązał swoje gospodarstwo domowe, zapakował całe urządzenie mieszkaniowe - cenne meble - w wielkie skrzynie, nie zapominając przy tym o pięknej dębowej trumnie - przeznaczonej na wypadek jego śmierci - i wszystko przywiózł do kraju, za którym tak bardzo tęsknił, osiedlając się na stałe w Starogardzie.

Tu nabył nieruchomość z budynkiem i dużym ogrodem, sięgającym aż do brzegu Wierzycy.

Miał kilku lokatorów, a dla siebie obszerne mieszkanie na parterze.

Po ustawieniu mebli pomyślał także o swojej trumnie , którą postawił w jednym z pokoi na niskim postumencie, gotową do przyjęcia jego zwłok po śmierci.

Zrobiło to makabryczne wrażenie na osobach odwiedzających pana K.

Ponieważ mieszkanie było obszerne, wynajmował pokoje sublokatorom, a także podróżnym, którym nie udało się otrzymać miejsca hotelowego w mieście.

Pan K. był znaną osobą, był dowcipny i szczodry dla potrzebujących. Stołował się w pewnej restauracji przy ul Tczewskiej, która była połączona z kilkupokojowym hotelikiem.

Stąd też kierowano do pana K. podróżnych, których nie było można ulokować w hotelu ...

Pewnego dnia przed południem przybył pan K. do tejże restauracji, by zjeść sute śniadanie, zakrapiane dobrym starogardzkim koniakiem. Po spożyciu śniadania udał się pan K. do swego mieszkania na odpoczynek. Przechodząc przez pokój, gdzie stała trumna, przyszła mu nagle pewna myśl do głowy.

Chciał się za życia sam oglądać w trumnie. Od postanowienia do czynu niedaleko.

Poszedł więc do łazienki, tam się ogolił. Nałożył czystą spodnią bieliznę, ubrał białą koszulę wierzchnią, założył czarny krawat, ubrał się w czarny surdut, na nogi wsunął czarne amerykańskie lakierki. Zapalił świece w latarenkach, zasłonił okna, po czym wszedł na postument, na którym stała trumna i położył się do niej.

Trumnę poprzednio postawił przed wielkim amerykańskim lustrem i to tak, że leżąc w trumnie, dobrze mógł się sobie przyglądać, co też z wielkim zadowoleniem czynił.

Poprzednio spożyte obfite śniadanie , zakropione znakomitym koniakiem, zrobiło swoje. Zasnął mocno i spał w trumnie dość długo.

W międzyczasie przybył do wyżej wspomnianego hoteliku pewien wojażer, który mimo wszelkich starań nie mógł nigdzie otrzymać noclegu, ale polecono mu nocleg prywatny u pana K.

Zadowolony udał się ów podróżujący pod wskazany mu adres. Odnalazł mieszkanie pana K. i zastukał do drzwi.

Ponieważ nikt nie odpowiadał, zastukał mocniej i znów bez skutku. Po raz trzeci zastukał już silnie, zarazem chwycił za klamkę - otwierając drzwi.

I oto, ów gość, wchodząc do pokoju, widzi katafalk, zapalone świece i siedzącego w trumnie pana K., który na trzecie i silne stukanie przebudził się i - pół siedząc, pół leżąc - pomału przychodził do siebie.

Gościa zatkało, wszczął alarm. Zebrali się wszyscy lokatorzy. Obcy tylko wskazywał na otwarte drzwi i wyjąkał te słowa:

- "Tam ktoś zmartwychwstał !"

I czym prędzej popędził i wrócił do hotelu na ulicę Tczewską.

Tu wpadł trupioblady i opowiedział o swojej przygodzie. Wytłumaczono mu, że pan K. był tu w restauracji przed kilkoma godzinami, zjadł śniadanie i poszedł do domu, by odpocząć.

Nie możliwe, by zmarł w tym krótkim czasie i żeby przygotowano już jego pogrzeb.

Wtem roześmiał się gospodarz - wiedział, że pan K. posiada w domu trumnę, którą też na własne oczy widział. Uspokoił gościa i powiedział, że na pewno pan K. zrobił sobie żart, ale bardzo niepoważny i wysoce makabryczny.

Gospodarz posłał do mieszkania pana K. swego woźnicę, by się przekonać, ile w tym prawdy.

Oczywiście spotkał pana K. w najlepszym zdrowiu, choć jeszcze w stroju pogrzebowym.

Zaś w mieście długo potem opowiadano o zmartwychwstaniu pana K., który faktycznie zmarł na krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej.

Pogrzeb miał wspaniały i pół miasta towarzyszyło mu na cmentarz - nie tylko ze współczucia, ale i dla oglądania tej wspaniałej amerykańskiej trumny, która dostarczyła tyle tematu obywatelom miasta.

[G.K. nr 40 z dn. 8.10.1993r] Franciszek Biernacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz