sobota, 14 maja 2005

Wda - Królowa Kociewia

Czarna Woda niegdyś intensywnie pachniała truciznami z Zakładów Płyt Pilśniowych, buchała parą, buczała i waliła ściekami we Wdę aż rzeka dostawała piany. Wcześniej tą wodą na kajaku spływał Karol Wojtyła. Dziś ZPP już tak nie buczą, a Wda ma prawie I klasę czystości. Rzeka jest szansą dla Kociewiaków.






Chłopiec i kajaki

Tadeusz Zaremba (ur. w 1961 r.) dokładnie może określić miejsce, gdzie odbierała go akuszerka. Taka tu była, za przeproszeniem, wiocha. Dorastał na gospodarstwie przy Wdzie. Na amen zapamiętał pierwszy spływ. Zróbmy zbliżenie.
Jest rok 1968. 7-letni chłopiec biegnie między domem a "chlewikiem dolnym" (bliżej rzeki), gdzie pasie się krowa. Z góry rzeki bezszelestnie jak cienie wypływają kajaki Gdańskiej Stoczni Remontowej. Mnóstwo ich. Jest zimno. Kajakarze proszą o nocleg w stodole. Jeden z nich, Karol Goga, dzień potem bierze chłopca do kajaka. "Fajne miejsce na przystań" - rzuca w stronę ojca Tadzika.
Potem przepływały inne kajaki. Wcześniej też. W 1953 płynął Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II. Modlił się przed ołtarzami z odwróconych kajaków i krzyżem z wioseł. 28 - 29.06 odbędzie się kolejny spływ jego śladami. Z Czarnej Wody w dół rzeki. Spływ kameralny, na 60 osób, impreza zamknięta.





Woda - nie woda

Spływów wtedy za wiele nie było. Obrzydliwie ciepła woda miała kolor kawy z mlekiem. Do tego wstrętna biała piana. Nieliczne wówczas grupy dziś wyznaczają sobie jubileuszowe spływy, jak ta, która 40 lat temu płynęła od Szramkowej Góry (przy moście). W latach 70. ZPP skierowały ścieki na oczyszczalnię i rzeka zaczęła się oczyszczać.

Urząd wpadł na pomysł

Do 2003 r. Zaremba pracował w Urzędzie Miasta Czarna Woda. Tam wymyślili, żeby z powrotem uruchomić wypożyczalnię kajaków. Miała przyciągać turystę. Wcześniej, w latach 60. i 70. istniała przy drewnianym moście, teraz urząd wybrał kiepskie miejsce - przy cmentarzu, ze 300 m od wody. Do tego te sklejkowe kajaki. Kto dziś na czymś takim pływa? Nie szło, więc zapytali Tadeusza, czy nie chciałby spróbować na swoim terenie, gdzie było gospodarstwo. O.K., nie ma sprawy.

Ogólnie - hajfi

Pewnego dnia 5 lat temu Tadeusz z synem Oktawianem stanęli w wyższym miejscu, bliżej szosy, objęli wzrokiem te swoje ponad pół hektara. Trawa po pas, bajzel. Tadeusz przez chwilę odbył podróż do źródeł swojego czasu, do tego pierwszego spływu, jaki zobaczył. A potem zabrali się za porządki. Ścieli trawę, zamontowali dwie plastikowe rynienki z trzema kraniki z zimną wodą, postawili dwie sławojki. Kupili też 10 nowych kajaków, bo jakże na tych urzędowych?
W piątek idziemy przez ten teren nad rzekę. Wszędzie trawa ścięta na jeża, nad rzeką porządny pomost z drogo-, a raczej rzekowskazem. Wyżej 2 prysznice z gorącą wodą w dużych kabinach, 4 tojtoje. Stawek. - Ryby tyle, co kaczki przeniosły, ale to na razie - mówi Zaremba. Ogólnie hajfi - jak w zagranicznych folderach.

50 kajaków

Tadeusz już nie pracuje w urzędzie. Od kilku sezonów miejscem jego pracy jest rzeka. W hangarze jak martwe ryby leży 50 nowych kajaków. To nie tani binzes. Danka, żona Tadeusza, podaje kilka liczb. Jeden tojtoj - ponad 2 tys. zł, kajak z wyposażeniem - ok. 2 tys. zł. I ciągle trzeba inwestować, ot choćby w tym roku w traktorek do trawy, bo spalinowa kosiarka, nawet ta z żyłką, za mocno daje w kręgosłup. - Dotąd dostawałam na urodziny kajaki, teraz pewnie dostanę traktorek - śmieje się Danka.

Wodniacka życzliwość

W tym biznesie, podobnie jak w rzece, nie ma odwrotu. Ruch na Wdzie robi się coraz większy. Kajaki wypożyczają: Tadeusz Śliwiński z Wielkiego Bukowca, Jacek Dąbrowski ze Skórcza, "Kurka Wodna" z elektrowni wodnej we Wdeckim Młynie, właściciel Sklepu Kolonialnego w Osowie Leśnym, w Kasparusie i inni. Nie ma konkurencji, jest wodniacka życzliwość. Spotykają się raz w roku, naradzają odnośnie cen, pożyczają sobie nawzajem kajaki. Spotykają się też na rzece. Nie ma też konkurencji, bo "rzeki nikt nie przerobi" - mówił 2 lata temu Śliwiński.

Jeszcze za mało

Duża część spływów zaczyna się u nich, choć początek ma miejsce wyżej, w Lipuszu. Wielu jednak boi się płynąć przez Jeziora Wdzydzkie. Grupy, osoby indywidualne... Ilu dziennie? Ilu przez 5 miesięcy sezonu? Na takie badania - uważa Tadeusz - jeszcze za wcześnie. Jeszcze tych ludzi za mało. Na realizację wielkich planów zagospodarowania Wdy (jednolite pola biwakowe, wiaty kajakowe itp.) z kolei nie ma środków. Ale pionierzy jakoś sobie radzą, nie czekając na unijne czy samorządowe pieniądze.

Pomysł rodzi pomysł
Masz kajaki, wypożyczasz je, jesteś instruktorem, masz pole namiotowe, myślisz, co by tu dalej. Pomysł rodzi pomysł. Niektórzy klienci chętnie wynajmują instruktorów. - Rok temu zadzwonił gość z Rumi - opowiada Tadeusz. - Był zupełnie zielony, nigdy nie pływał kajakiem. Chciał z rodziną spędzić kilka dni na spływie. W Czarnej Wodzie jest kilku instruktorów. Przecież miasteczko ma drużynę kajak polo piłki wodnej, więc trudno się dziwić... A co z tym greenhornem? Minęły 3 tygodnie od pierwszego spływu i wrócili - już nie na dzień, a na trzy (20 km dziennie, 6 godzin wiosłowania). Tym razem popłynęli bez instruktora.

Gastronomia, hotelik
Biznes rodzi biznes. Jest pole namiotowe, to czemu nie gastronomia? Na razie Tadeusz kieruje ich do miasteczka. Restauracja ma klientów, okoliczne sklepy też. - "Browary" mają się dobrze - dodaje Danka. Na razie, bo Zarembowie nie ukrywają, że myślą o hoteliku i gastronomii. To takie oczywiste. Na polu namiotowym bywa sporo osób. Rekord? 280. Ale już na jubileuszowym spływie ma być trzystu. Zimą, na trzydniowy spływ ogólnopolski, przyjechało 180 fanatyków. Nocowali w szkole.

Każdy widzi rzekę po swojemu
Płyną różni ludzie. Lekarze - ogólnopolski spływ. Wyłowili protezę nogi (oczywiście ortopeda) i sztuczną szczękę (oczywiście stomatolog). Każdy widzi po swojemu rzekę. Albo ci z Bydgoszczy. Wieczór, chłodno. Przychodzi jakiś z pola i pyta, czy mogliby przyjść i pograć. Oczywiście, oczywiście, lokal jest, ciepło, światło, dlaczego nie? Po chwili wchodzi czterech facetów około 60 lat, łysych, brodatych, z futerałami jak ten z "Desperado". Flaszki na stół i zaczynają. Clapton mógłby ich posłuchać. Albo grupa, która spłynęła z Lipusza. Prognozy w Internecie bardzo kiepskie - tydzień deszczu. No to oni namioty do kupy, duże zadaszenie. I przychodzą. "Potrzebny wielki kocioł. Będziemy gotować bigos" - mówią. Tadeusz znalazł kocioł. Trochę pachniał mydlinami, ale nic to. A oni nakroili kapuchy i zrobili swoje. Bigos na deszczówce. Bigos doskonały, bigos bigosów. Nie było takiego z pola, który by nie zjadł. Niektórzy pływają ze zwierzętami - przeważnie z psami, ale raz jakaś babka wzięła ze sobą dwa koty. Potem ją drażniły, bo co podpływała pod drzewo, wskakiwały na nie. Nie bały się wody, chodziły po całym kajaku. Co jeszcze... Najmłodszy znany im uczestnik miał pół roku, najstarszy - 92 lata.

Zdarzają się samotnicy

Bywa, że na polu nie ma nikogo. Zwłaszcza jak szumi zakład. Gdy ZPP stanął, ludzie dobijali tu codziennie. Na ogół płyną grupy 20- 30-osobowe, ale zdarzają samotnicy. Danka opowiada o gościu z Sosnowca. Przyjechał samochodem, popłynął pod prąd do Lipusza, opłynął wszystkie Jeziora Wdzydzkie, wrócił do Czarnej Wody i popłynął do Tlenia. Na polu mieszkał samotnie, jadł jakieś grzybki i w ogóle to, co dała natura. Siedział w jedynce przez trzy dni, bo padał deszcz. Na odjezdnym poprosił ich o wodę. "Sklep jest tam..." - wskazał Tadeusz. On na to, że chce tę, by zabrać do Sosnowca. Bo... jeszcze nie pił takiej dobrej kawy.

Całować w kolano

Wda dla powiatu może być taką berlinką na wodzie. Ale tu ludzie szukają innych usług niż ci z szosy. Jakich? Trzeba zgadywać, bo to wszystko dopiero się rodzi. Chcą przenocować, rozpalić ognisko, napić się kawy, naładować komórkę (!), chcą się umyć i wykąpać, może i czegoś więcej - na przykład boiska. Jedni postawili właśnie taki warunek: ma być boisko do siatkówki. "O której godzinie?" - zapytał Oktawian. Po 3 godzinach stanęły słupy. A tamci zostali dwa dni. Następnego dnia utworzyli 13 zespołów. I grali, grali - przez dwa dni. Ogólnie - mówi Danka - chcą nieskażonej przyrody, widoku żeremi bobrów, pięknych ważek, romantycznych wieczorów, gdzie się całuje ukochaną w kolano jak w "Jeziorze osobliwości".
Tak to widzi Danka, ale ona jest romantyczka.

Więcej w tygodniku Kociewiak - piątkowe wydanie Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz