środa, 18 maja 2005

Znachor - egzorcysta

Tak jak na południu Europy przeważnie kapucyni zajmowali się zaklinaniem i wypędzaniem złych duchów oraz zażegnywaniem wszystkiego złego, tak czynił to też na terenie Pomorza Gdańskiego, a zwłaszcza na Kociewiu w XIX wieku były cysters, późniejszy proboszcz z Przywidza Wojciech Wilhelm Miecznikowski.

Po przyznaniu mu emerytury w roku 1850 przeniósł się do Skarszew i tu nadal trudnił się wypędzaniem złych duchów i zażegnywaniem czarów.
Szeroko i daleko cieszył się sławą zaklinacz diabła.
Przychodzili do niego nie tylko ludzie z powiatu kościerskiego i kartuskiego - ba , nawet z okolic Pucka i Wejherowa.

Najwięcej przybywało do niego ludności z powiatu starogardzkiego i całego Kociewia.
Napływ ludzi szukających u niego pomocy był tak wielki, że chorzy i opętani, po kilkunasu naraz, leżeli w korytarzu jego mieszkania.
O ile Miecznikowski stwierdził u człowieka chorobę demoniczną, co po większej części miało miejsce, prowadził chorego do kościoła, by tu przez modlitwy, okadzanie chorego i egzorcyzmy oddalić z niego szatana i wygnać złego ducha w głębiny Jeziora Przwidzkiego, później zaś , w Skarszewach - do jeziora Borówno Wielkie, odległe o 2 km od Skarszew.
W innych wypadkach przeprowadzał z chorymi różne kuracje. A oto jedna z nich.
Starał się przede wszystkim stworzyć u chorych kołtuna, by później za pomocą tegoż wypędzać z chorego jego chorobę.

W tymże wypadku smarował głowę chorego pewną maścią, rzekomo przez księdza poświęconą i zawierającą różne zioła, i wsadzał choremu - poprzednio na gorąco zagrzawszy kapturek na głowę. Kapturka chory pod żadnym pozorem nie mógł zdejmować przez okres, zależnie - od trzech miesięcy do jednego roku.
Skutek był ten, że włosy pod tym kapturkiem pilśniowały i tworzyły jątrzące się egzemy.
A dopiero kiedy te egzemy po dłuższym czasie wychodziły, odcinał sam Miecznikowski ten kołtun i rzekomo wsadzał tenże do dziupli spróchniałej wierzby.
U ludzi mających już kołtun przeprowadził tę samą kurację.
Cały ten proceder prowadził Miecznikowski pod oczyma proboszcza skarszewskiego ks. Jana Rhode, późniejszego proboszcza i dziekana starogardzkiego.
Jego w dobrej wierzy uczynione zabiegi przyniosły mu - przez wdzięczność szukających u niego pomocy - niemały dochód, co wnioskować można z testamentu Miecznikowskiego, sporządzonego dnia 17 września 1857 r. w Skarszewach.


W testamencie zapisał:

Farze w Skarszewach za zbawienie jego duszy 400 talarów. Farze w Nowej Cerkwi pod Pelplinem 200 talarów. Dla Collegium Marianum w Pelplinie 100 talarów. Szpitalikowi dla ubogich w Skarszewach 100 talarów. Jego siostrze Mariannie Lewandowskiej, która w tymże szpitaliku mieszkała, także 100 talarów; oprócz tego powinna otrzymać aż do końca życia - odsetki z kapitału wymienione pod pozycją 3 i 4.
Jego obszerną bibliotekę, która zawierała dużo książek o treści przyrodniczej, zapisał tamtejszemu proboszczowi ks. Januszowi Rhode, którego zarazem w swoim testamencie powołał na wykonawcę swojej ostatniej woli.
Zmarł w piątek 20 października 1859 roku, w 78 roku życia.
Z nim wszedł do grobu ostatni pelpliński cysters, głęboko żałowany przez wszystkich, którym pomógł i którym tej pomocy przyrzekł.

Franciszek Biernacki.
[G.K. - 19.11.1993 r.]









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz