czwartek, 12 maja 2005

Z licencją na zwyciężanie (z archiwum)

Stanisław Labon, sołtys wsi Kościelna Jania (gm. Smętowo), od lat uprawia sport. Na początku była to piłka nożna, później kolarstwo. Jeżdżący na wyścigowym rowerze sołtys - jest to zaskakujące i godne podziwu. Jednak jeszcze bardziej godne podziwu jest to, że sportową pasją pan Stanisław zaraził swoje dzieci. Dzisiaj jego najstarsza córka z sukcesami ściga się z najlepszymi w PolsceJedziemy do sołtysa

Ruch na szosie ze Starej Jani do Kościelnej jest niewielki, podobnie jak na szosach w całej gminie Smętowo. Kiedy jedziemy do sołtysa, akurat pada deszcz. Pomimo tego na boisku w Kościelnej Jani młodzież kopie piłkę. Dom sołtysa Stanisława Labona stoi przy wielkim gotyckim kościele. Pan Stanisław ma 47 lat, żonę Lucynę i dzieci - Katarzynę (16), Piotra (15), Magdę (12) oraz Tomka (8).

Kolegów mam na sercu

- Jestem jończykiem - zaskakuje sołtys, odpowiadając na pytanie o miejsce urodzenia. Jończyk - czyli tutejszy, od rzeczki Jonki, przepływającej przez Kościelną Janię. Od dzieciństwa uganiał się za piłką. To była jego pierwsza wielka sportowa pasja, która ciągnęła się długo. Z 15 lat temu grał w B-klasowej Olimpii Stara Jania, potem prowadził zespół. Na niewymiarowym boisku w Kościelnej Jani, ale jakoś szło grać, nawet w lidze. Scementował się skład i Olimpia znalazła się w czubie tabeli. - Moich kolegów z drużyny zawsze mam na sercu, przy sobie - sołtys wyjmuje z kieszeni pokaźnych rozmiarów portfel, bynajmniej nie z pieniędzmi, a ze zdjęciami, między innymi tamtej drużyny.

Labon w mastersach

W 1990 r. Labon porzucił piłkę i wsiadł na rower. - Człowiek może się w tej dyscyplinie lepiej wykazać, bo jedzie sam. Musi samodzielnie pokonywać swoje słabości. Startowałem jako zawodnik Neptuna Pruszcz w mastersach, czyli odlbojach. Miałem nawet przyjemność ścigać się z Szurkowskim, Mytnikiem, Piaseckim i innymi tuzami polskiego kolarstwa na Kryterium Asów na Skwerze Kościuszki w Gdyni.
Sołtys trochę żałuje, że wziął się za kolarstwo tak późno, bo ewidentnie miał talent w nogach.

W ślad poszły dzieci

Pan Stanisław zna z siodełka roweru cały powiat i całe Pomorze. Jego ulubiona trasa wiedzie przez Mirotki, Skórcz, Głuche, Osiek, Bukowiny, Leśną Janię i - do domu. Mała pętelka, z 35 kilometrów. Spokojna, dużo świeżego powietrza, część lasami. Od kilku lat nie pokonuje tego trójkąta sam, a z Kasią i Piotrem. Dzieci poszły, a raczej jeżdżą w ślad za ojcem. Odziedziczyły po nim talent w nogach. Po Kasi było to widać zanim jeszcze dołączyła do ojca. Swoją rowerową przygodę zaczynała jeszcze w wieku przedszkolnym, dużo jeżdżąc po wiosce. W wieku 6 lat po raz pierwszy wystartowała w zawodach w Pruszczu. - Zaczęło się od razu do mocnego uderzenia - opowiada tata - czyli od zdecydowanego zwycięstwa w tej kategorii.

Chrzest bojowy

Kiedy tata pierwszy raz wziął córkę w swoja ulubioną trasę, dziewczynka przeszła prawdziwy chrzest bojowy. Zaskoczyło ich po drodze oberwanie chmury. Na dodatek było zimno. "Kasiu, nie możemy stawać, musimy jechać. Na tym to polega" - tak mówił do niej tata. W myśl zasady - człowiek na rowerze pokonuje samego siebie. Ale to są już stare dzieje. Od 4 lat Kasia (również i jej brat Piotr) trenuje w Lechii Gdańsk. Może inaczej - jest zawodniczką tego klubu, ma licencję, dostała sprzęt - 4 rowery, literaturę kolarską, ale w dalszym ciągu jeździ po naszych szosach pod kierunkiem taty.

Chcą jeździć

Kiedy pan Stanisław pojawił się we wsi z jednym z tych rowerów, nie mógł się opędzić od dzieciaków. - Zaproponowałem im, że jak będą trenować, to tez dostaną. Chętnych do uprawiania kolarstwa byłoby tutaj wielu. Do tego mamy wspaniałe tereny idealne do uprawiania biegu i kolarstwa. Tylko takie rowery do już spory wydatek - od 1,5 do 8 tysięcy złotych. Dla klubów to spory wydatek. Szkoda, że nie ma sekcji kolarskiej w powiecie starogardzkim. Ba, nawet zawodów rowerowych nie ma na poziomie powiatu. A przecież takie wyścigi dookoła rynku w Starogardzie byłyby bardzo widowiskowe.

Tomek - ciężarek na plecy

W kolarstwie - podobnie jak w innych dyscyplinach - są kategorie wiekowe: żak - 11-12 lat, młodzik - 13-14, junior młodszy - 15-16. Rzecz jasna, że w miarę upływu dojrzewania zawodnik musi pokonywać coraz dłuższe dystanse.
Kasia dzisiaj jeździ 4 - 5 dni w tygodniu na dystansach od 35 do 80 km. Oczywiście jest ten tradycyjny trójkąt, spokojny, rozluźniający. Często pokonują też - tata, córka i syn - rundę Jania - Jabłowo - Pelplin - Gniew - Jania. Plany treningowe układa pan Stanisław. I pilnuje, żeby córka nie jeździła więcej niż trzeba, taka jest ambitna. Bo zawodnik nie może być przemęczony, musi trenować w sam raz. Zimą jest trening siłowy i dużo biegania. Po lesie. Do tego pompki, przysiady. - Nieraz Kasia bierze najmłodszego Tomka - ciężarek na plecy i robi przysiady. Siłowni we wsi nie ma. Skąd u sołtysa ta trenerska wiedza? - Z wykształcenia jestem technikiem mechanikiem - obsługa pojazdów samochodowych. Odpowiednią literaturę mamy, instruktarze, a po na zawodach dużo się rozmawia, co robić, żeby było lepiej - wyjaśnia pan Stanisław.

Pęk medali

Kasia trzyma w dłoni wstążki medali. - Sukcesy były cały czas, jeszcze jak startowała jako niezrzeszona. W Pruszczu, w Gdańsku na Morenie. Dużo dzieci tam przyjeżdża - tata wskazuje na te medale, dyplomy i puchary. - Ponieważ dziewczyn nie było za dużo, to startowałam z chłopakami. I wygrywałam - dodaje Kasia. Talent pierwszy dostrzegł w niej tata, a potem trener Lechii Eugeniusz Bogdziewicz. Przyjął ją do klubu z otwartymi rękoma. Dzisiaj jest jedną z dwóch dziewczyn w Lechii. Zawodników - około 20 - mają we wszystkich kategoriach. Numer jeden - syn Bogdziewicza, wicemistrz Polski w MTB (na góralach).

Robi się przepaść

Pytamy pana Stanisława, dlaczego tak mało uprawia kolarstwo, pomimo że rowerzystów jest mnóstwo. - Bo to nie jest łatwy i bezpieczny sport. Kolana zdarte, nieraz krew się leje - odpowiada sołtys. - Poza tym trzeba mieć czas na trening. Sierpień jest luźniejszy, ale normalnie co tydzień mamy wyjazd na zawody. I jest przepaść. Niektórzy amatorzy chcieliby jechać treningowo, ale jak wsiądą na rower i pojadą za zawodnikiem, to jak ten zawodnik przyciśnie, to od razu robi się przepaść. Powinny być kluby, z 6-8 dobrych rowerów, jakieś wyścigi dla niezrzeszonych, żeby wyławiać talenty. Żeby zobaczyć, jak kto usiądzie na rower i kto jak depnie (ja od razu po tym widzę, co on jest warty).

Zawsze była w czubie

Kasia teraz jest juniorką młodszą. - Miałam jedno trzecie miejsce w mistrzostwach Polski, dwa czwarte, piąte tez miałam, siódme - na sprintach, szóste - wymienia Kasia. - W MP wystartowałam dopiero jako juniorka młodsza, bo w młodzikach nie było. W młodzikach byłam druga w makroregionie na mistrzostwach w Grudziądzu.
- Prowadziła, ale przewróciła się stłukła bark i kolana - dodaje tata.
- Mam do teraz blizny. Zresztą tych blizn się uzbierało. Były MP w MTB (górale) w Ostrzycach koło Kartuz - i tam byłam szósta. Na MP w Szczecinie, jadąc drugi raz na betonowym torze, byłam trzecia, czwarta, piąta i dziewiąta. Na kilku dystansach - sprint na 200 m, na 500, 2000 na dochodzenie. Ścigało się ponad 40 zawodniczek z całej Polski.

Największy sukces na kozie

Największy sukces odniosła 1 sierpnia na szosie - na MP w Ostrzycach w jeździe na czas. - Byłam czwarta. Ostrzyce to Szwajcaria Kaszubska. Wjeżdżaliśmy na czas pod Wierzycę. Do brązowego medalu zabrakło sekundy. Jechałam na kozie, specjalnym rowerze na czas (przy kierownicy są takie specjalne dwa rogi, żeby był opływowy kształt, kask też jest opływowy). Takie rower i strój miałam drugi raz, inne zawodniczki mają cały czas. W wyścigu - 10 km na czas - brało udział ponad 40 zawodniczek. Cała czołówka krajowa. Dałam z siebie wszystko. Nie miałam kryzysów. Na mecie pomyślałam, że mogłabym jeszcze pociągnąć.

Zjazd ze skoczni

Kasia lubi różne rodzaje kolarstwa. Szosowe, na torze, MTB. Wszystkie są dla niej ciekawe, ale najciekawsze to górskie. - Górskie podoba mi się najbardziej, bo szosowe to wiadomo - jedzie się cały czas prosto, a w górskim są ciekawe przeszkody. Byliśmy w Czarnkowie (koło Piły), na wyścigu ogólnopolskim - opowiada pan Stanisław. Na Skoda Auto Grand Prix MTB. Byłam piąta. Zjeżdżaliśmy ze starej skoczni narciarskiej. Pierwszy raz jak tam byłam, nie zjechałam z niej, bałam się. Ale na zawodach musiałam zjechać. Hamulców używałam tylko na początku, a potem to już nie - szkoda klocków.

Marzy o triatlonie

Kasia kocha nie kolarstwo i bieg. W Biegu Kociewskim zawsze jest wysoko, na "Jana z Jani" była trzecia, w Biegu Szpęgawskim również trzecia. - Ale marzę... by kiedyś spróbować się w triatlonie - zaskakuje. Dziewczyna ukończyła gimnazjum w Smętowie i teraz będzie się uczyć w Skórczu, pod kierunkiem tamtejszych specjalistów od sportu. Być może w jej ślady pójdą pozostałe dzieci państwa Labonów. Robimy im zdjęcie. Tata nie chce. - Jak Kasia zdobędzie mistrzostwo Polski i pojedzie na mistrzostwa świata - wcale nie żartuje.
.
Na zdjęciu rodzina Labonów.
2003 r. - Tygodnik Kociewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz