czwartek, 5 maja 2005

Wierzbiny. Wieś Złotej Jesieni?

Sama krewność
Las, urocza wieś. 16 numerów. Tylko w pięciu mieszkają tutejsi, w pozostałych latem mieszczuchy. Dlaczego zostało ich tak niewielu? Zygmunt Nowopolski, najstarszy mieszkaniec, od pokoleń związany z Wierzbinami, ma 71 lat.
- Stare Wierzbiny to była sama krewność - mówi. - Jak kto się żenił, spoza wsi nikogo nie brał. Ludzie wtedy jeno z lasa żyli. Z trochę takich większych gospodarzy byli: Zaborowski, ojciec Felicjana, Jan Brzóska i Józef Brzóska. Pozostali mieli najwyżej 2 hektary. Same piachy. Żyli z lasu. Czasem wyjeżdżali na roboty na Żuławy. Biednie było, ale wesoło. Spotykaliśmy się na podwórkach, w domach, graliśmy w różne gry, zabawy. A teraz to tylko telewizor.
Pan Zygmunt mieszka sam. Prawdopodobnie jego domostwo także zostanie opuszczone.
. Coraz to nas mniej. Już trzy czwarte wioski to wczasowicze.

Troje dzieci

Za pacholęcych lat pana Zygmunta dzieci było tutaj około 30. Dziś jest czworo, a właściwie troje, bo Ola Zaborowska więcej jest u babci w Osieku niż we Wierzbinach. Proces zmniejszania się liczby mieszkańców to nie zjawisko dzisiejsze czy wczorajsze. Zaczął się zaraz po wojnie. Młodzi wyjeżdżali do miast, a kiedy zestarzeli się i w końcu umarli ich rodzice, posprzedawali puste domostwa.
Najlepsze lata 70.
Jadwiga Brzóska (l. 69) mieszka w Wierzbinach od 1964 r., kiedy to wżeniła się w gospodarstwo męża Klemensa. Pamięta to tak: - Tu byli sami gospodarze, mniejsi, więksi, ale sami. Nie było ani jednego wczasowicza. Jeszcze pod koniec lat 60. mieszkało 16 rodzin. Pracowało się w polu, ciężko, ręcznie. Dopiero później kupowaliśmy trochę sprzętu. Lata 70. były najlepsze. Mieliśmy troje dzieci, ale zawsze można było coś kupić i zaoszczędzić. Teraz to niemożliwie.

Szopy na kłódki

Brzóskowie utrzymywali się tylko z gospodarstwa. - W latach 60. mieli 5 sztuk bydła mlecznego i 5 cieląt do chowu. Z tego dało się opłacić i żyć. W latach 70. mieli już 3 krowy, a w 80. - 2. - Kiedyś, jak przyjeżdżali szczepić krowy, to było ich i było. Dziś w całej wsi jest jedna. Ziemia słaba, to na roli pracowało się ciężko. Ale żyło się zawsze przyjemnie, bo powietrze tu jest zdrowe, dużo zieleni.
- Skoro tak dobrze, to dlaczego was tak mało? - pytamy.
- Bo starzy ludzie już powymierali, a młodym nie chce się tak pracować jak ich dziadkom czy rodzicom. Poszukali innego sposobu na życie. Wszystkie szopy pozamykane są na kłódki, bo nikt nic nie chowa, zboża nikt nie sieje, wszystkie budynki gospodarcze puste.

Krowie fotografię
Bogdan Zaborowski (l. 44) mieszka w Wierzbinach od 1968 r. Pamięta, że wtedy 12 budynków zamieszkiwali stali mieszkańcy, a w niektórych mieszkały nawet dwie rodziny. Wszyscy przeważnie mieli od 5 do 8 dzieci. - Ludzie się napracowali, ale było wesoło. Dziś każdy się pozamyka i nikogo w domu nie ma. W karty grali, nad jeziorem jeden ciągnął na akordeonie, a cała wieś śpiewała, aż echo szło przez jezioro. Poza dużymi gospodarzami inni utrzymywali się z pracy w lesie. Z roli niewiele dawało, bo to VIz. Śmieją się, że po tym piasku jak zając przeleci, to się za nim tydzień kurzy. Ale pół wioski miało konia, niektórzy nawet dwa. I w te koniki orali. Krowa też była u każdego. Dziś koni nie ma, a krowa jedna. Trzeba ją utrwalić na fotografii, bo jak się ją wypuści do lasu, to ludzie nie będą wiedzieli, co to za zwierzę - żartuje pan Bogdan.

Dzieciństwo kojarzy się panu Bogdanowi z ciężką pracą. Pomagał w gospodarstwie, a przez wakacje pasł w lesie krowy.
Z czego ta resztka mieszkańców się utrzymuje?
- Ja z żoną pracujemy w Ośrodku Rehabilitacyjnym Dobry Brat, starsi z emerytury lub renty, młodzi próbują agroturystyki.

Dobrze jest
- Dawne Wierzbiny znam z opowiadań męża i teścia. Były inne. Więcej mieszkańców, dzieci i zwierząt. Jesteśmy jedyną rodziną, która hoduje krowę, świnię, kury, króliki, koty i psa - mówi Grażyna Nowopolaska, która wżeniła się w ojcowiznę męża 10 lat temu. Po zamieszkaniu we Wierzbinach zajęła się agroturystyką. Uważa swoje zajęcie za intratne. Ma dobrych sąsiadów. Do lekarza, jak zaistnieje potrzeba, dojedzie. Woził ją do tej pory mąż, ale za tydzień zdaje egzamin na prawo jazdy. Jest mamą dwóch chłopców w wieku szkolnym III i I klasa. - Rano odprowadzam ich kilometr do przystanku. Nie są już mali i z powrotem wracają sami. Dobrze się tu mieszka.
We wsi jest sporo domów wczasowych, ale w sezonie nie ma większego gwaru - zauważa pani Grażyna. - Panuje cisza, bo te domy zamieszkują przeważnie emeryci. Nie odczuwa się ich przyjazdu, pobytu.
Koleżanka pani Grażyny zachwyca się Wierzbinami. Mieszka 20 kilometrów dalej, ale jest tu często, bo bardzo dobrze się odpoczywa.

Stolarz optymista
Na agroturystykę nastawił się też Stanisław Brzóska (l. 31), z zawodu stolarz. Postawił już jeden dom wczasowy, drewniany, ładnie wkomponowany w pejzaż wsi. Teraz pracuje przy drugim. Zostało mu tylko wnętrze. - Kiedy przejąłem rodzinne gospodarstwo, powstał problem, z czego żyć. - Postawiliśmy na agroturyzm. Na razie jest "tak sobie", ale to dopiero początek.
Brzóska domy stawia zupełnie sam, od podstaw. Po konstrukcji domu deska za deską aż po meble. Pracuje od wczesnego ranka do późnego wieczora.

Co dalej?
Ci młodzi ludzie pozostali tutaj, bo ogólne bezrobocie w kraju nie gwarantuje im lepszego życia poza Wierzbinami. Próbują żyć inaczej niż ich przodkowie. Są odważni - szukają nowych sposobów na życie i już je znajdują. Tylko dla ilu ta praca się znajdzie? Może będzie jak w Długiem - Wsi Złotej Jesieni dla starszych osób z miasta i dla kilku miejscowych rodzin. Do obsługi. Zawsze to jakieś rozwiązanie, żeby coś pozostało.
Teresa Wódkowska
Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz